⛱️ Skarby Znalezione Po Wojnie
ciemnoci, ktre nastpiy po jego mierci. W legendzie Halls of Amenti stao si. podziemiem, salami bogw, gdzie dusza przesza po mierci na sd. W pniejszych epokach ego Tota przechodzio w ciaa ludzi w sposb opisany w tablicach. Jako taki wcieli si trzykrotnie, w swoim ostatnim byciu znanym jako Hermes, trzykro. narodzony.
Iwona Zielińska-Adamczyk Rozmowa z ROBERTEM KUDELSKIM, badaczem historii, wybitnym specjalistą badań nad majątkiem utraconym przez Polskę w czasie II wojny światowej, dokumentalistą, pisarzem, którego pasja poszukiwania prawdy o skarbach zrodziła się w dzieciństwie, dzięki „Przygodom Pana Samochodzika“, a stała się wręcz zawodowym zajęciem, opartym na zgłębianiu polskich i niemieckich dokumentów w poszukiwaniu prawdy o ukrytych skarbach i obalaniu medialnych mitów. Od kilku dekad zajmuje się pan pasjonującą historią skarbów ukrytych przez nazistów na Dolnym Śląsku i okolicach w oparciu o polskie i niemieckie dokumenty. Ostatnia pana książka poświęcona jest złotemu skarbowi Hitlera, którego część po wojnie odnaleźli Amerykanie. Tak, to „Złoto Hitlera - Ostatni transport złota III Rzeszy”. Książka jest wynikiem moich wszystkich wcześniejszych badań, które prowadzę od lat. Mój cel to opowiedzieć historię, odkryć prawdę o zdarzeniach ciekawych i sensacyjnych, intrygujących, ale też obalić krążące po mediach mistyfikacje typu „złoty pociąg”, ale takim mitem jest też „złoto Wrocławia”. Badając te tematy, doszedłem do konkluzji, że są to legendy, bo pod koniec II wojny światowej Niemcy nie posiadali takich zasobów złota ani we Wrocławiu, ani w innych rejonach Dolnego Śląska czy Polski. Marzenia, że znajdziemy gdzieś pochowane zasoby złota, są tylko marzeniem. Trudno uwierzyć, że historia „złota Wrocławia“ to medialna bajka Tak, ale jest to mit. W swojej książce „Złoto Wrocławia. Narodziny Legendy” piszę o tym, skąd się wzięła informacja i ile prawdy w tym, że zimą 1945 roku z Wrocławia wyruszył tajemniczy konwój, który miał wywozić złoto bankowe, depozyty zakładów jubilerskich i majątek prywatnych właścicieli. Eskortę zapewniała grupa zaufanych oficerów SS i policji. Celem tego transportu miało być dotarcie do bezpiecznej kryjówki. Kilka lat po wojnie na trop tej informacji wpadli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Kulisy ukrycia depozytów wywiezionych z Wrocławia zdradził im mieszkaniec jednej z dolnośląskich miejscowości Herbert Klose, który po wojnie został w Polsce. A miał być jednym z uczestników wspomnianej operacji. Zeznania, jakie złożył w trakcie śledztwa, prowadzonego w latach 50. stały się fundamentem legendy o złocie Wrocławia. Co w tej sprawie jest prawdą, a co mistyfikacją? Oczywiście, w skarbcu Banku III Rzeszy we Wrocławiu były depozyty, które należały do osób prywatnych. Znalazłem dokumenty, które to potwierdzają. Jednak te kosztowności i złoto nie zostały ewakuowane. Do końca wojny były przechowywane w skarbcu bankowym i Reichbanku, i innych wrocławskich banków, a później zostały ukradzione przez Rosjan. Relacje polskich urzędników bankowych, którzy po wojnie przyjechali do Wrocławia, dowodzą, że Rosjanie nawet w czasie ich obecności w mieście wysadzali skarbce i „zabezpieczali” ich zawartość. Główny zasób złota III Rzeszy znajdował się w centralnym banku w Berlinie. Pod koniec wojny jego część wywieziono do Turyngii i ukryto w kopalni, a ostatni taki transport, który składał się z kilku ton złota, wywieziono samochodami do Bawarii. Ten wątek opisuję w ostatniej książce. Opiera się ona na niemieckich dokumentach i opowiada, jak wyglądała ta trasa, gdzie zostało ukryte w górach, jak Amerykanie wpadli na jego trop. Poszukiwali go wcześniej na terenie centralnych Niemiec, w końcu trafili do Bawarii i tam rozpoczęły się poszukiwania. Czy przyglądał się pan także wątkom z poszukiwaniem przez Niemców, po wojnie skarbów na terenie Polski? Tak. Niemcy Zachodnie, zaraz po wojnie, zajmowały się poszukiwaniem tego złota, bo do nich też trafiały informacje, tak jak i do nas, że gdzieś na Dolnym Śląsku zostały ukryte skarby i oni skrzętnie te informacje sprawdzali. Opisuję również i te wątki. Ciekawe jest też to, że rząd federalny do lat 70. poszukiwał złota III Rzeszy. Było kilku polskich robotników przymusowych, pracujących w czasie wojny na terenie Niemiec, którzy byli świadkami ukrycia jakichś depozytów i wyrażali chęć opowiedzenia o tym. Poinformowali o tym ambasadę RFN, przekonując, że wezmą udział w takich poszukiwaniach. Niewiele osób wie, ale są takie wątki polskie, że na teren Niemiec wywieziono wiele okupacyjnych polskich złotych depozytów odebranych ofiarom obozów koncentracyjnych. Wielu urzędników bankowych z Dolnego Śląska wyjechało do Niemiec i tam też opowiadali o wywiezionym złocie z Polski. Pisząc o nazistowskim złocie, pojechałem do Bawarii, by obejrzeć te intrygujące miejsca. Dotarłem do wielu nieznanych dokumentów, spotkałem ostatnich świadków tych historii. Lista składnic z ukrytymi w nich dziełami sztuki przez Guntera Grundma-nna, ostatniego regionalnego niemieckiego konserwatora zabytków, urodzonego w Cieplicach, do dzisiaj budzi wielkie emocje. Czy uważa pan, że na temat listy już wszystko napisano i odkryto całą prawdę na ten temat? Od wyjazdu Grundmanna z Dolnego Śląska minęło blisko 80 lat. - Jestem pewien, że jest bardzo wiele niezbadanych i nieodkrytych wątków historii z ukrywaniem dzieł sztuki przez ostatniego na Dolnym Śląsku konserwatora zabytków Guntera Grundmanna. Wiemy, że takich składnic powstało ponad 100. Gromadząc i analizując dokumenty archiwalne wspólnie z kolegami: Jackiem Kowalskim i Robertem Szulikiem, w naszej książce „Lista Grundmanna”, staraliśmy się udokumentować cały proces zabezpieczania zbiorów sztuki. Wiele tych składnic zostało odkrytych przez polskich urzędników i te zbiory zostały zabezpieczone, ale dużą ich część już wcześniej okradziono. Niektóre magazyny zostały spenetrowane przez wojska radzieckie, a ich zawartość wywieziono do Rosji. Z tego powodu nie można powiedzieć, że ta sprawa została zamknięta. Może jest bardziej usystematyzowana, wyszła ze sfery mitów do sfery ujętej dokumentami, ale nadal istnieje bardzo długa lista tematów do zbadania i wyjaśnienia. Ocena tego, co znajdowało się w poszczególnych składnicach i jaki los spotkał poszczególne kolekcje sztuki, to gigantyczna praca. Z całą pewnością część zaginionych zabytków pojawia się gdzieś w obiegu na rynkach antykwarycznych w Polsce, w Europie i poza nią, ale nikt tym się publicznie nie chwali. Ten temat ma jeszcze wielki potencjał. Który, z tych niezbadanych wątków, jest dla pana najbliższy? - Bardzo mnie interesuje składnica w pałacu w Roztoce, na Dolnym Śląsku. Były tam niezwykle cenne obrazy z Muzeum Śląskiego, dzisiaj Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Głębokie badania, które przeprowadziłem, dowiodły, że kilka z tych obrazów zostało wywiezionych do Niemiec i dzisiaj znajdują się w berlińskich muzeach. A powinny wrócić do zbiorów wrocławskich, ale to jest oczywiście zadanie dla odpowiednich władz, żeby przeprowadzić ten proces. Ten fakt już pokazuje, że dogłębne zbadanie wątków dotyczących składnic profesora Grundmanna może wyjaśnić, co się stało z nieodzyskanymi dziełami sztuki. Profesor opuścił Dolny Śląsk w lutym 1945 roku. Nie wiemy dokładnie, co się działo dalej z dziełami sztuki, które pozostały w utworzonych przez niego składnicach. Znalazłem informacje, w jego wspomnieniach, że po jego wyjeździe odpowiedzialność za opiekę nad składnicami spadła na władze wojskowe. Może to oznaczać, że niemiecka armia w dalszym ciągu prowadziła operacje przenoszenia, wywozu, ukrycia tych zbiorów w innych miejscach. To jest właśnie historia do dalszego badania. Ciekawostką jest też fakt, że wiele dzieł z polskich kolekcji trafiło do Cieplic, gdzie prof. Grundmann miał swoje biuro. Wśród tych zbiorów były znane nam trzy obrazy Matejki, które po wojnie znaleziono przypadkiem w małej miejscowości Przesieka. To znaczy, że ktoś je wywiózł i przeniósł w inne miejsce. Pewnie miały być ewakuowane dalej. To też dowód, że zawartość składnic Grundmanna była przedmiotem działań ewakuacyjnych nawet po tym, jak konserwator opuścił Dolny Śląsk. Z całą pewnością są to historie, które należy zbadać. Wiosną, dwa lata temu media europejskie zelektryzowało ujawnienie tzw. Dziennika Ollenahauera, rzekomego SS-manna, organizującego ukrycie dzieł sztuki, obrazy Rafaela i Rubensa czy kilkadziesiąt ton złota. Wśród różnych miejsc ukrycia skarbów był tam też właśnie zamek w Roztoce. Co pan o tym sądzi? Kolejny mit? - Ja jestem przekonany, że jest to fikcja. Z zachowanych dokumentów wiemy, że w Roztoce miały być ukryte zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej, ale także dokumenty związane z wywiadem i kontrwywiadem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i prywatne dokumenty Hochbergów, właścicieli zamku. Trudno założyć, że do takiego miejsca ktoś jeszcze postanowił przywieźć i ukryć niewyobrażalne skarby, tony złota, które miały być ukryte w jakiejś studni. Uważam, że ta historia jest spreparowana, tym bardziej że nie potwierdziły jej profesjonalne badania. Tajemnicą owiany też jest zamek w Karpnikach, w którym miała być ukryta, pocięta na kawałki, Bursztynowa Komnata. Ile może być w tym prawdy? - Zamek w Karpnikach jest dla badacza tego typu tajemnic szczególnie fascynującym miejscem. Chyba najbardziej ciekawym na Dolnym Śląsku. W trakcie pisania „Listy Grundmanna” zacząłem dogłębnie badać to miejsce. Tam również pojawiają się wyjątkowo cenne zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej, ale i bezcenne kolekcje rodziny książęcej, która była właścicielem tego majątku. Tu także przeniósł z Darmstadtu swoją kolekcję obrazów ostatni właściciel Karpnik, książę Ludwig Heski. Jedną z najcenniejszych w Europie, a może i na świecie. „Madonna” Holbeina, która tam była ukryta, niedawno została sprzedana w 2011 roku za 75 mln euro. Były też dzieła Cranacha, Halsa, Teniersa, Ruisdaela i innych twórców europejskich. W lutym 1945 r. do Karpnik przyjechał prof. Grundmann, któremu udało się wywieźć z zamku część książęcej kolekcji obrazów. Po nim do majątku dotarł hrabia Ernst Otto Solms-Laubach, przedstawiciel niemieckiego sztabu generalnego odpowiedzialny za zabezpieczanie zrabowanych dzieł sztuki na terenach okupowanych. W tym miejscu pojawia się wątek Bursztynowej Komnaty. To właśnie on był uczestnikiem demontażu i wywozu z Rosji, z Carskiego Sioła do Królewca i dalej, Bursztynowej Komnaty. Dlaczego pojawił się w Karpnikach? Z jaką misją? Po wojnie udało się znaleźć korespondencję nadleśniczego, pełniącego funkcję gospodarza majątku w Karpnikach, który informował rodzinę książęcą, że Solms-Laubach podjął się zabezpieczenia części kolekcji. Do wagonów kolejowych, które udało mu się zorganizować, załadowano głównie skrzynie z kolekcją obrazów darmstadzkich i one wyjechały do Niemiec. Może tym transportem jechała też Komnata? Tego nie ustalono, ale legenda człowieka związanego z zaginięciem Bursztynowej Komnaty jest tak wielka, że starano się także Karpniki łączyć z historią tego dzieła sztuki. Zresztą wojenne tajemnice Karpnik spowodowały, że kiedy w latach 80. służby specjalne PRL poszukiwały złota Wrocławia i skarbów nazistowskich ukrytych na Dolnym Śląsk, właśnie ta miejscowość stała się bardzo ważnym miejscem prowadzonych poszukiwań. Skierowano tam specjalną ekipę, robiono badania geofizyczne, przesłuchiwano miejscową ludność. Jedna z uzyskanych informacji wskazywała, że pod koniec wojny w okolicznych lasach ukrywano jakieś skrzynie wywiezione z zamku. To miejsce nadal przyciąga poszukiwaczy. Dzisiaj w zamku mieści się luksusowy hotel, ale myślę, że miejsce to kryje jeszcze wiele pasjonujących historii. A czy wszystkie zbiory ukradzione przez nazistów z Krakowa, Wawelu i ukryte na Dolnym Śląsku zostały odzyskane? Nie wszystkie. Najcenniejsze zabytki trafiły z rozkazu Hansa Franka na Dolny Śląsk latem 1944 roku. Przywieziono tu nie tylko zbiory z Krakowa, ale i z całej Generalnej Guberni, warszawskie, ale i ze Lwowa, te ostatnie pojechały do Świdnicy. Początkowo zabytki ulokowano w pałacu w Sichowie, a potem przetransportowano je do majątku w Morawie koło Świdnicy. Tam przechowywano je do końca wojny. Część z nich prof. Grundmann wywiózł pod koniec stycznia 1945 roku do Cieplic. Najcenniejsze zabytki, w tym „Damę z gronostajem” Leonarda da Vinci na rozkaz Hansa Franka przetransportowano do Bawarii. Z kolekcji przywiezionych na Dolny Śląsk zaginęło wiele niezwykłych dzieł, w tym portret „Młodzieńca” Rafaela Santii. „Damę z gronostajem” odnaleziono, ale słynnego młodzieńca nie. Czy myśli pan, że jest gdzieś w prywatnych zbiorach europejskich, czy w Ameryce Południowej, Północnej, czy może został zniszczony? - Obraz na pewno nie został zniszczony. Moim zdaniem został on ukradziony na Dolnym Śląsku, właśnie z pałacu w Morawie razem z innymi dziełami sztuki przez osoby, które znały wartość tego dzieła. Ktoś, kto dokonał kradzieży, znał nie tylko wartość artystyczną tego dzieła, ale również materialną. Obraz może znajdować się w Niemczech, Austrii lub Szwajcarii. Być może został sprzedany do Ameryki Południowej, gdzie czarny rynek sztuki ma się bardzo dobrze. Mówiło się o Stanach Zjednoczonych, ale tam raczej tej klasy dzieło sztuki wcześniej czy później by wypłynęło. Pojawiała się sugestia, że portret młodzieńca trafił do Australii lub Rosji. Ja jestem absolutnie przekonany, że ten obraz nadal istnieje i wcześniej czy później ujrzy światło dzienne. Czy jesteśmy w stanie ocenić, ile dzieł sztuki zostało „zabezpieczonych“ przez prywatnych niemieckich czy rosyjskich kolekcjonerów, a ile powróciło na swoje miejsca? To bardzo trudne pytanie. Do tej pory poszukujemy pół miliona zaginionych w czasie wojny dzieł sztuki, ile z tych skarbów trafiło do rąk prywatnych, a ile jest jeszcze poukrywanych w muzealnych zasobach Europy, tego nie wiemy. Wiemy, że Rosjanie zagarnęli ich wielką ilość i z Górnego, i Dolnego Śląska. Do Rosji jechały transporty, których zawartości już dzisiaj nikt nie oszacuje. Część wywiezionych do ZSRR dzieł sztuki zwrócono nam w latach 50. i 60, ale reszty nikt nie jest w stanie wyliczyć. Dostęp do rosyjskich archiwów jest w dalszym ciągu utrudniony. Czy pana zdaniem możliwe jest, że skarby z blisko stu składnic Grundmanna czy dzieła sztuki z prywatnych zamkowych zbiorów książąt niemieckich zostały ukryte przez wojsko niemieckie w nieodnalezionych jeszcze sztolniach, podziemiach, jaskiniach Karkonoszy, Gór Sowich, Gór Złotych? - Nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Miejsca takie jak sztolnie, bunkry, schrony wykorzystywano raczej na magazyny broni, materiałów do prowadzenia wojny. Czasami ukrywano tam archiwa i dokumentację badań nad nową bronią. To możliwe, że w takich miejscach w dalszym ciąg znajdują się tego typu „skarby”. Czy mogą tam być dzieła sztuki? Mogły się oczywiście zdarzać takie przypadki. Pod koniec wojny działania związane z ukrywaniem cennych dóbr prowadzono w pośpiechu, w chaosie wydarzeń wojennych i strachu przed Armią Czerwoną. Przez parę dekad poszukiwań prowadzonych w archiwach polskich, niemieckich, rozmów z wieloma osobami, eksploratorami spotykałem się z informacjami, że w takich miejscach również mogły być zdeponowane dzieła sztuki. Np. w niedostępnych od czasu wojny kopalniach odnajdowano fragmenty ukrytych tam kolekcji. Jakieś pojedyncze ramy po obrazach i tuby, w których znajdowano pozostałości zniszczonych obrazów. Dziś trudno jednak powiedzieć, czy były to fragmenty zbiorów ukrytych przez Grundmanna, czy też własność prywatnych kolekcjonerów. Bo trzeba pamiętać, że na Dolnym Śląsku było kilka tysięcy rezydencji i majątków niemieckiej arystokracji. W tych obiektach z całą pewnością znajdowały się dzieła sztuki. Część z nich została ukryta przez właścicieli: były zakopywane, zamurowywane. Na znalezienie takich skarbów pewnie wciąż można liczyć. Od czasu do czasu ktoś coś odnajduje. Co prawda nikt się tym specjalnie nie chwali, ale to dowód, że w dalszym ciągu warto szukać. Nie tylko na Dolnym Śląsku, ale i na wszystkich terenach przyłączonych do Polski po wojnie. Góry, lasy, podziemia, nieczynne kopalnie, piwnice zamków i pałaców kryją jeszcze wiele wojennych tajemnic Dziękuję za rozmowę Rozmawiała: Iwona Zielińska
Najciekawsze odkrycia archeologiczne w Wałbrzychu. Skarby znalezione przypadkowo! Bezgłowa mumia, butelka z listem sprzed 110 lat, garniec praskich groszy, grobowiec pod placem w centrum miasta, czy łużyckie naczynia. To tylko klika
76 lat po zakończeniu II wojny światowej rządy kilkunastu państw wciąż nie mogą doliczyć się tysięcy dzieł sztuki, ton złota i kilometrów archiwów, zrabowanych przez nazistów. Nic więc dziwnego, że każda informacja o odnalezieniu kolejnej skrytki staje się światową sensacją. Jesień 1944 roku. Niemiecka armia cofa się na wszystkich frontach, jednak granice III Rzeszy wciąż są nienaruszone. Na zapleczu trwa gorączkowy ruch. Na Dolnym Śląsku, w Górach Sowich, kosztem 150 milionów marek powstaje ogromny podziemny kompleks, nazwany Riese – Olbrzym: na jego budowę upadająca III Rzesza przeznacza więcej cementu niż na wszystkie pozostałe schrony razem wzięte. Tu, poza zasięg alianckich bombowców, mają zostać przeniesione strategiczne zakłady przemysłowe, a także nazistowskie instytucje oraz kwatera Hitlera. SS już wcześniej zarekwirowało zamki na Śląsku, w Bawarii i Austrii, których podziemia można wykorzystać na kryjówki i skrytki. Majątek zrabowany przez nazistów w ciągu 10 lat ma bowiem gigantyczną, chociaż trudną do oszacowania wartość. Wielki rabunek rozpoczął się cztery lata przed niemieckim atakiem na Polskę. Uchwalenie we wrześniu 1935 roku ustaw norymberskich dało początek wywłaszczaniu należących do Żydów przedsiębiorstw, przejmowaniu ich prywatnych depozytów i kolekcji. Do końca 1938 roku wyceniany na kolosalną kwotę 10 mld marek majątek został przejęty przez Niemców. Mimo że od każdej transakcji „aryzacji” nazistowskie państwo pobierało opłatę, finanse III Rzeszy nie były w dobrym stanie. Zasoby złota Reichsbanku wynosiły zaledwie 23 tony kruszcu warte 28,6 mln ówczesnych dolarów, czyli trzy razy mniej, niż wynosiły rezerwy Banku Polskiego (87 ton). Wprawdzie eksperci byli przekonani, że Niemcy ukrywają czterokrotnie większą ilość kruszcu, ale nawet po doliczeniu tajnych rezerw i tak byłoby to pięć razy mniej, niż wynosiły depozyty złota małej Belgii. Kolejny etap rabunku rozpoczął się po anszlusie Austrii wiosną 1938 roku. Do skarbca Reichsbanku trafiło wtedy 91 ton złota. Rok później Niemcy zajęli Czechosłowację, zdobywając kolejne 45 ton. Co ciekawe, zdecydowana większość depozytów tych krajów została wcześniej przewieziona do Bazylei, Berna i Londynu. Jednak zarówno Bank of England, jak i banki szwajcarskie zgodziły się na ich wydanie i do Berlina trafiło złoto o wartości szacowanej na ok. 150 mln ówczesnych dolarów. To za te pieniądze III Rzesza kupiła wiele strategicznych surowców przed atakiem na Polskę, której rezerwy kruszcu naziści też mieli nadzieję przejąć. Skok się jednak nie udał: Polacy wywieźli rezerwy przez Rumunię do Turcji i Libanu, skąd trafiły one do Tulonu i po wielu perypetiach, przez Dakar we francuskiej Afryce Zachodniej, dotarły do USA. Niemcom udało się przejąć jedynie ok. 4 ton złota z banków Wolnego Miasta Gdańska. Tymczasem zdobycie kruszcu oznaczało być albo nie być dla III Rzeszy. Było jasne, że w momencie rozpoczęcia wojny Niemcy zostają obłożone międzynarodowymi sankcjami, a ich marka przestanie być uznawaną za granicą walutą. Jedynym sposobem zaopatrywania kraju w strategiczne surowce pozostawało płacenie zaprzyjaźnionym i neutralnym państwom złotem. W planowanej napaści na Europę Zachodnią istotną rolę odgrywało więc przejęcie zasobów kruszcu małych, ale bogatych krajów. W trakcie podbojów Belgii, Holandii i Luksemburga nazistom udało się przejąć około 350 ton złota. Była to jedynie część rezerw tych krajów – ich ewakuacja rozpoczęła się już w 1939 roku – jednak dla gospodarki III Rzeszy miała ona kolosalne znaczenie. W 1941 roku do Reichsbanku trafiło też ok. 11 ton złota zrabowanego w Grecji i Jugosławii, a w latach 1943-1944 około 100 ton złota z Włoch, Albanii i Węgier (oprócz Polski tylko Francji i Norwegii udało się uratować całe rezerwy). Do tego dochodziło 140 ton złota zrabowanych prywatnym osobom, w tym więźniom obozów koncentracyjnych, i 130 ton wcześniejszych rezerw Reichsbanku. Razem ze złotem austriackim i czeskim daje to blisko 870 ton kruszcu o ówczesnej wartości około miliarda dolarów. Dziś należałoby tę liczbę pomnożyć przez 30. A i tak było to mało w porównaniu z innym rabunkiem – gigantyczną kradzieżą dzieł sztuki. W połowie września 1939 roku na teren Polski dociera zespół operacyjny SS profesora Petera Paulsena. Jego zadaniem jest odnalezienie i konfiskata skarbów kultury. Łupem Einsatzkommando Paulsen pada ukryty w Sandomierzu ołtarz Wita Stwosza oraz kolekcja Czartoryskich. Jej ozdobą są trzy obrazy – „Dama z łasiczką” Leonarda da Vinci, „Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta oraz „Portret młodzieńca” Rafaela Santi – a także Szkatuła Królewska, zawierająca pamiątki po polskich władcach. Wkrótce Paulsena zmienia jeszcze bardziej skuteczny „łowca skarbów”, 41-letni austriacki historyk Kajetan Mühlmann. Pod jego kierownictwem konfiskowane są zbiory muzeów oraz gromadzone przez stulecia kolekcje rodów Potockich, Branickich, Radziwiłłów i wielu innych. W marcu 1940 roku, po sześciu miesiącach rabunku, gubernator Hans Frank melduje Hitlerowi o przejęciu 90 procent najcenniejszych zasobów sztuki. 521 dzieł o największej wartości zostaje opublikowanych w katalogu Siechergestellte Kunstwerke. Wkrótce w uznaniu zasług Mühlmann zostaje wysłany do kierowania rabunkiem w Holandii. W tym czasie zespół Stanisława Lorentza z Muzeum Narodowego w Warszawie rozpoczyna sporządzanie ewidencji skradzionych skarbów. Jest to możliwe dzięki brawurowej akcji historyka Jana Zachwatowicza, który wywiózł z zajętego już przez gestapo ministerstwa w alei Szucha 130 skrzyń z dokumentacją polskich zabytków. Zebrane przez „muzealne podziemie” informacje są przekazywane do Londynu, gdzie przy rządzie emigracyjnym działa Biuro Rewindykacji Strat Kulturalnych Karola Estreichera. To właśnie jego dziełem będzie 500-stronicowy raport, w którym liczba zrabowanych tylko na terenie 9 województw centralnych dzieł sztuki została obliczona na 9869 obrazów, 5238 rzeźb, 459 tysięcy eksponatów muzealnych, 13 652 stare księgi oraz 69 tysięcy rękopisów, nie licząc zabytkowych map, starodruków, rycin, monet, broni i wielu innych. Podobne raporty sporządzały rządy pozostałych okupowanych państw. Listy te wielokrotnie weryfikowano, szacuje się jednak, że łupem nazistów padło 20 procent europejskich dzieł sztuki, w Polsce – 43 procent. W przeciwieństwie bowiem do innych państw rabowano tu również mienie sakralne, a także własność osób, które nie były Żydami. Wartości utraconych dzieł nie sposób było oszacować. W 1945 roku amerykański wywiad OSS obliczał ją na 100 milionów ówczesnych dolarów, jednak eksperci z nowojorskiego Metropolitan Museum of Art szybko zakwestionowali tę kwotę. Według nich skala rabunku była 25 razy większa. Oznacza to, że przejęte przez nazistów dzieła były warte ponad 2,5 razy więcej niż całe zrabowane przez nich złoto. Był to sygnał alarmowy nie tylko dla rządów okupowanych krajów, lecz także dla wielkich mocarstw. Oznaczało to bowiem, że jeśli nazistom uda się bezpiecznie ukryć przejęte skarby, będą oni w stanie w oparciu o nie odbudować w przyszłości swoje wpływy. Latem 1944 r., wkrótce po inwazji aliantów w Normandii, brytyjski wywiad MI6 informuje rząd o nagłym wzroście ilości poczty dyplomatycznej przewożonej z Hiszpanii do Argentyny. Liczba przesyłek wzrosła z 13 paczek miesięcznie do 78 w ciągu dwóch tygodni. Wkrótce potem z urzędnikami amerykańskiego Departamentu Skarbu kontaktują się ekonomiści Leon Barański i Zygmunt Karpiński, biorący udział w przygotowywaniu zaplanowanej na lipiec 1944 roku konferencji w Bretton Woods. Jej celem było określenie powojennego „ładu finansowego”, jednak sprawa, z którą przyszli Polacy, ma inny charakter. Leon Barański był w 1939 roku prezesem Banku Polskiego, Zygmunt Karpiński sekretarzem jego rady nadzorczej. To dzięki nim udało się wywieźć rezerwy złota tuż przed zajęciem kraju przez Niemców i Rosjan. Teraz Polacy obawiają się, że podobną operację prowadzą naziści, by ukryć zrabowane złoto przed aliantami. Kanałem przerzutowym mogą być współpracujące z III Rzeszą kraje neutralne, przede wszystkim Szwajcaria. Ich sugestie potwierdzają to, czego obawiał się sekretarz skarbu w rządzie prezydenta Roosevelta, Henry Morgenthau. Docierały do niego informacje, że w czasie wojny rezerwy złota w krajach neutralnych rosły w zawrotnym tempie. W Hiszpanii ich wartość zwiększyła się z 42 do 104 mln dolarów, w Szwecji ze 160 do 456 mln dolarów, w Turcji z 88 do 221 mln dolarów, a w Szwajcarii z 503 mln do 1,04 mld dolarów. Część tych zasobów to kruszec, którym III Rzesza płaciła za dostawy niezbędnych w produkcji zbrojeniowej surowców, wolframu, manganu i chromu. Istniało jednak podejrzenie, że jednocześnie z handlem odbywało się „wielkie pranie” zrabowanego w Europie złota, które po przegranej wojnie może posłużyć nazistom do zbudowania ponadnarodowego imperium gospodarczego, zarządzanego przez byłych prominentów III Rzeszy i SS. Dla Morgenthaua był to czarny scenariusz, gdyż sekretarz skarbu miał sprecyzowane plany wobec Niemiec, które zamierzał przedstawić we wrześniu na amerykańsko-brytyjskiej konferencji w Quebecu. „Plan Morgenthaua” zakładał podział Niemiec, likwidację ich przemysłu i stworzenie w miejscu III Rzeszy państwa rolniczo-pasterskiego. Ewakuacja zrabowanego złota mogła zniweczyć te założenia, tym bardziej że współpracujące z nazistami firmy, potężny koncern IG Farben, tworzyły już spółki córki w państwach neutralnych i przekazywały im swoje aktywa. Pod naciskiem Departamentu Skarbu została uchwalona w Bretton Woods tzw. Rezolucja VI. Dała ona początek operacji Safehaven, której celem było zarejestrowanie całego „wrogiego mienia” za granicą, a przede wszystkim – odzyskanie setek ton zrabowanego złota. Zaraz po zakończeniu wojny Stanisław Lorentz ze współpracownikami rozpoczyna poszukiwania na Dolnym Śląsku. Kierunek nie jest przypadkowy. Od listopada 1944 roku pod kierunkiem dyrektora prowadzona była tzw. akcja pruszkowska, której celem było ratowanie dzieł sztuki w burzonej przez Niemców stolicy. Rozpoczęty po upadku powstania rabunek udało się Lorentzowi opanować dzięki łapówkom, dawanym Paulowi Ottonowi Geiblowi, dowódcy policji i SS w Generalnej Guberni. Udało się go również przekonać do ewakuacji warszawskich muzealiów na tereny Rzeszy. Zebrany przez Lorentza dwustuosobowy zespół przez dwa miesiące pakował eksponaty i sporządzał spisy wywożonych obrazów, rzeźb, książek i archiwaliów, utrzymując jednocześnie kontakty z polskimi kolejarzami i pracownikami firm przewozowych. Z ich informacji wynikało, że transporty odprawiane są w rejon Sudetów. Do polskich muzealników dotarły już informacje o sukcesach amerykańskiej grupy MFAA (Monuments, Fine Arts and Archives), powołanej z inicjatywy dyrektora nowojorskiego Metropolitan Museum of Art, Francisa Taylora. Nazywana w skrócie „monuments men”, liczy 400 historyków sztuki i dysponuje potężnym budżetem. MFAA udało się już przejąć 1000 obrazów i rzeźb z „kolekcji” Hermana Göringa w Berchtesgaden w bawarskich Alpach, 6 tysięcy przedmiotów ze zrabowanych we Francji żydowskich zbiorów, ukrytych w zamku Neuschwanstein, 6577 obrazów przeznaczonych do „muzeum Hitlera” w Linzu, a wydobytych z kopalni w Altaussee, a także 400 obrazów z Berlina, ukrytych w kopalni Kaiseroda w Merkers-Kieselbach w Turyngii. W tej ostatniej oprócz dzieł sztuki amerykańscy żołnierze z armii generała Pattona odkryli też 15 tysięcy sztabek złota i srebra, biżuterię, złote monety i worki ślubnych obrączek, zrabowane ofiarom obozów koncentracyjnych. W sumie w Merkers znaleziono 219 ton złota, a kolejne 50 ton w ośmiu innych kryjówkach na zajętych przez aliantów terenach. Polacy nie mają nawet ułamka możliwości MFAA. Aby dostać samochód, paliwo i eskortę do poszukiwań, Stanisław Lorentz wykorzystuje przedwojenne znajomości, straszy, że jeśli nie otrzyma pomocy, wiele skarbów kultury przepadnie bezpowrotnie. Wie, co mówi – już w maju 1945 roku Ministerstwo Kultury i Sztuki powiadomiło władze centralne, że radziecki garnizon w rejonie międzyrzeckim nie dopuszcza do rewindykacji urzędników z Poznania. Ministerstwo dysponowało też dowodami, że Armia Czerwona, wbrew umowom, nie informuje polskich władz o przejmowanych skarbach i wysyła je potajemnie do ZSRR. Dlatego na każdą wyprawę Stanisław Lorentz zabiera kilka skrzynek wódki – najlepszą walutę w negocjacjach z sowieckimi „komandirami”. W ciągu kilku kolejnych miesięcy ekipie udaje się odzyskać wiele cennych dzieł, w tym trzy obrazy Matejki – „Rejtana”, „Unię lubelską” i „Batorego pod Pskowem”. Wielkim sukcesem jest rozszyfrowanie przez historyka Józefa Gębczaka znalezionej w ruinach Wrocławia tzw. listy Grundmanna. Zawiera ona spis miejsc, w których ukryte zostały dzieła sztuki zarówno z prywatnych oraz publicznych zbiorów z Dolnego Śląska, jak i tych zrabowanych w Polsce. To właśnie w willi Günthera Grundmanna w Cieplicach poszukiwacze znajdą 19 skrzyń ze zbiorami Muzeum Narodowego w Warszawie, Wilanowa, Łazienek, muzeum Czartoryskich oraz katedr wawelskiej i warszawskiej. Odnalezione dzięki odszyfrowaniu listy dzieła zajmą w sumie 131 ciężarówek i 22 wagony kolejowe. Jednocześnie trwają poszukiwania w Niemczech i Austrii. W zamku Fischhorn koło Zell am See od września 1945 roku działa zespół kierowany przez uwolnionego z obozu w Murnau Bohdana Urbanowicza. Odnajduje dzieła sztuki z polskich muzeów, a Urbanowiczowi udaje się przesłuchać zatrzymanego przez Amerykanów Mühlmanna. W Norymberdze rewindykacją kieruje Karol Estreicher, który oprócz ołtarza Wita Stwosza i wielu innych zabytków przejmuje dwa skarby z kolekcji Czartoryskich – „Damę z łasiczką” i „Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem” – odnalezione w rezydencji Hansa Franka nad jeziorem Schliersee. To właśnie z Norymbergi dotrze na początku maja 1946 roku do Krakowa 27 wagonów kolejowych z bezcennymi zabytkami, a zdjęcie ubranego w mundur Karola Estreichera prezentującego „Damę z łasiczką” stanie się symbolem dla polskich poszukiwaczy skarbów. Jednak ogromnej liczby zrabowanych dzieł nie udało się odzyskać do dziś. W lutym 1948 roku polskich poszukiwaczy alarmuje informacja, że oczekujący w Monachium na ekstradycję Kajetan Mühlmann uciekł z więziennego szpitala. Jak się okazało po latach, organizator wojennego rabunku dzieł sztuki do śmierci żył spokojnie w domu nad jeziorem Starnberg w południowej Bawarii, okazjonalnie sprzedając obrazy ze zgromadzonej kolekcji. Nie byłoby to możliwe bez ochrony ze strony najpierw amerykańskiego, a później zachodnioniemieckiego wywiadu. Mühlmann zmarł w 1958 roku, zabierając wiele tajemnic do grobu. W 1948 roku klimat wokół poszukiwań zrabowanych skarbów zmienił się dramatycznie. Dotyczyło to nie tylko sztuki: rozpoczynająca się zimna wojna oznaczała też koniec programu Safehaven. Jedynie Szwecję udało się przekonać do przekazania kilku ton złota lub jego równowartości Holandii oraz na rzecz Międzynarodowej Organizacji Uchodźców (IRO). Portugalia, Hiszpania i Turcja odmówiły oddania złota krajom, z których je zrabowano, lub przekazały jedynie symboliczną ilość. Również główny pośrednik i „pralnia” pieniędzy nazistów, Szwajcaria, zbojkotowała współpracę. Stany Zjednoczone nie groziły już sankcjami ani zamrożeniem aktywów krajów, do których trafiło złoto III Rzeszy. Dotychczasowi wrogowie potrzebni byli jako sojusznicy w rozpoczynającej się rozgrywce między Wschodem a Zachodem. Portugalii, do której trafiło w czasie wojny ponad 40 ton zrabowanego kruszcu, „odpuszczono” w zamian za udostępnienie Stanom Zjednoczonym bazy na Azorach. Hiszpania „wykupiła się” bazą zaopatrzeniową dla amerykańskich bombowców, Turcja pozwoleniem na budowę instalacji do wywiadu elektronicznego. Nikt też więcej nie niepokoił Szwajcarii i nie dociekał, jakie jeszcze skarby zawierają sejfy jej banków. Trzeba było 50 lat, by na jaw wyszły szokujące szczegóły związane z losem zrabowanego przez nazistów majątku. Niemiecki finansista Hjalmar Schacht był uważany za geniusza. To właśnie on w 1930 roku wpadł na pomysł utworzenia Banku Rozliczeń Międzynarodowych – BIS (Bank of International Settlements) w szwajcarskiej Bazylei. Była to zdumiewająca instytucja, którą w czasie wojny kierował Amerykanin, jego zastępcami byli Francuz i Niemiec, a sekretarzem generalnym – Włoch. BIS odegrał ważną rolę w przekazaniu austriackiego i czechosłowackiego złota III Rzeszy oraz późniejszych transferów kruszcu z Reichsbanku za granicę. Jego rola była tak dwuznaczna, że likwidacja banku stała się jednym z postulatów w Bretton Woods. Jednak w 1948 roku zrezygnowano z tego pomysłu. Związani z BIS bankierzy znów byli potrzebni – tym razem do finansowania tajnych działań zimnej wojny. W 1954 roku mężem siostrzenicy Hjalmara Schachta, hrabiny Finck von Finckenstein, został słynny „komandos Hitlera” – Otto Skorzeny. Ten podpułkownik SS, zdenazyfikowany dwa lata wcześniej „in absentia” (mimo że oficjalnie był poszukiwanym zbiegłym zbrodniarzem wojennym), prowadził już przygotowania do uruchomienia majątku wytransferowanego przed zakończeniem wojny do Argentyny. Według brytyjskiego historyka Charlesa Whitinga jego wartość wynosiła około 1 mld ówczesnych dolarów i obejmowała waluty, złoto i 4600 karatów kamieni szlachetnych. Część została zainwestowana w argentyńskie filie niemieckich przedsiębiorstw, przyczyniając się do powojennego boomu gospodarczego i umocnienia władzy faszyzującego prezydenta, Juana Peróna. Reszta spoczywała w skarbcach banków. Jak uważa Whiting, Skorzenemu udało się przetransferować do Europy około 100 milionów dolarów, które przy pomocy „teścia” trafiły na tajne konta w szwajcarskich i hiszpańskich bankach. Działania te miały wsparcie CIA. Jej szefem był w owym czasie Allen Dulles, który podczas wojny kierował rezydenturą OSS w Szwajcarii. Prowadził tam tajne rokowania z Niemcami dotyczące frontu włoskiego, a wiele wskazuje na to, że potajemnie sabotował też program Safehaven. Prawdopodobnie już wówczas amerykański wywiad przygotowywał się do odwrócenia sojuszy, czego skutkiem było później objęcie ochroną wielu byłych nazistów, którzy tworzyli w Niemczech współpracującą z CIA tzw. organizację Gehlena. Współpracował z nią także Skorzeny, któremu przypisuje się utworzenie złożonej z byłych esesmanów tajnej organizacji Die Spinne (Pająk), zwanej też Odessą. To właśnie ona miała być zalążkiem powiązanych ze skrajną prawicą organizacji stay-behind, takich jak Gladio, które w czasie zimnej wojny odegrały wielką rolę w zwalczaniu lewicowych partii i rządów w Europie Zachodniej i Ameryce Południowej. Zimna wojna oznaczała więc koniec poszukiwań zrabowanych przez nazistów skarbów, a w kolejnych dekadach prowadzące do nich tropy zostały skutecznie zatarte. Tworzony przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego internetowy katalog nieodnalezionych dzieł sztuki liczy ponad 60 tysięcy pozycji. Do wielu polskich muzeów nie wróciła nawet jedna trzecia ich przedwojennych zbiorów. Wiele bezcennych obrazów, w tym „Portret młodzieńca”, wciąż jest poszukiwanych, podobnie jak Szkatuła Królewska. Z „katalogu Franka” udało się odzyskać niespełna połowę pozycji. Do dziś dokładnie nie wiadomo, jakie były losy zrabowanego złota: powojenne raporty, amerykańskiej Foreign Economic Administration i Komisji Bergiera, podają różne liczby, kwoty transferów kruszcu z Reichsbanku nie zgadzają się z tymi, które trafiły do krajów neutralnych, do ogólnego bilansu „nazistowskiego złota” może brakować nawet kilkudziesięciu ton. Nieznany jest też los wielu archiwów, w tym kartotek gestapo oraz organizacji, takich jak Lebensborn, przeznaczonej do germanizacji uprowadzonych w okupowanej Europie dzieci. Z Polski wywieziono ich 200 tysięcy, po wojnie udało się zidentyfikować i odnaleźć zaledwie co siódme. Paul Otto Geibel, który wiele wiedział na temat wywiezionych z Warszawy dzieł, został po wojnie wydany Polsce i skazany w 1954 roku na dożywocie. Jednak sąd w Opolu zwolnił go z odbywania reszty kary już po… dwóch latach. Czym kat Powstania Warszawskiego kupił sobie wolność? Interwencja oficerów wojska spowodowała jednak ponowne osadzenie Geibla w więzieniu, gdzie popełnił on samobójstwo w 1966 roku. Dopiero rok po tym zdarzeniu więzienie opuścił jeden z najdłużej przetrzymywanych „galerników PRL”, cichociemny Adam Boryczka. Czy miało to związek z tym, że siedział z Geiblem w jednej celi? Nie wiadomo też, czy odnaleziona „lista Grundmanna” była całością, czy tylko fragmentem spisu kryjówek. Tajemnic jest więcej. Nic więc dziwnego, że każdy sygnał o odnalezieniu kolejnej nazistowskiej skrytki wywołuje falę gorących spekulacji i emocji. „Fot. East News (2), Hermann Historica/Interfoto/Forum, Getty Images, Pap, East News, PAP, National Archives/Getty Images, Karol Szczeciński/East News, Top Foto/Forum”
Opis (streszczenie): Zapaleni poszukiwacze i pasjonaci historii, Olaf Popkiewicz oraz Sebastian Witkowski wykopią z ziemi kolejne, zapomniane skarby! W Kołobrzegu w 1945 po II wojnie światowej były zaślubiny Polski z morzem, choć przed wojną były to tereny niemieckie. W podmiejskich lasach było tu lotnisko Luftwaffe.
Zgorzelec. Dziś miasto graniczne. Po drugiej wojnie światowej podzielone na dwa odrębne organizmy, polski i niemiecki. Oba wrogie sobie byty rozdzielały wody rzeki Nysy, wtedy nazywanej więc transporty ze wschodu na zachód. Z ludnością zagubioną,przygnębioną faktem wyrwania z ziemi dziadów i ojców. Zasiedlając Zgorzelecnagle znaleźli się oni na wrogiej ziemi. Jakoś trzeba było jednak żyć. Jakoś w Zgorzelcu (wtedy nazywanym Zgorzelicami) szybko zaczęłydziałania, mające na celu rozpoczęcie w tym nowym miejscu na zieminormalnego funkcjonowania. Już w 1946 roku, 02 stycznia, rozpoczyna swądziałalność sąd grodzki na powiat zgorzelicki, a 14 stycznia 1946 roku stworzonyzostaje pierwszy budżet się, oj działo wtedy w mieście. Oto 8 i 9 lutego 1946 roku rzekaNisa pokazała swoje oblicze. Podnosi się o ponad 2 metry! Zrywa życia miejskiego w powojennej rzeczywistości przerywają iściesensacyjne informacje, którymi ludzie zawsze żyli. Bo oto w lipcu 1947 roku,czyli dwa lata po wojnie, zostaje zatrzymanych przez ormowców ze Zgorzelca12 SS-manów i 356 przemytników. Mimo upływu przeszło dwóch lat odzakończenia drugiej wojny światowej w Europie, to jednak dalej żyły demonywojny. I próbowały się uaktywniać w różnych miejscach, tym razem żył też chyba najbardziej zajmującym tematem, jaki zawszeporuszał wyobraźnię wśród ludzi, tym tematem były skarby!Po wojnie różnej maści szabrownicy, poszukiwacze… przemierzali różnezakątki Polski zachodniej z nadzieją odnalezienia wielkich skarbów III Rzeszy, októrych było głośno już z chwilą zakończenia działań wojennych. Nie inaczejbyło w tym mieście granicznym. W dniu 30 czerwca 1947 roku gazeta DziennikZachodni ,w numerze 176, donosi w tonie iście sensacyjnym o cennym odkryciuw Zgorzelicach. Tytuł artykułu - „Świadectwa polskości Dolnego Śląska”. Wartykule możemy wyczytać, że podczas przeprowadzanej przez MO inspekcjisanitarno-porządkowej odkryto w częściowo zniszczonym i opuszczonymbudynku, będącym kiedyś siedzibą urzędnika parafialnego, wielki skarb dlakultury. Otóż w piwnicy tego budynku odnaleźli skrzynię okutą żelaznymisztabami. Po jej otwarciu znaleziono między innymi foliały, pergaminy, księgi…Na dodatek pod specjalnym przykryciem, które miało maskować dalszązawartość skrzyni znaleziono: „Ułożone w kopertach zwoje pergaminu,zaopatrzone pieczęciami oraz zbiór ksiąg oprawnych w barwną tłoczoną skórę”Znalezione dokumenty pochodziły z XV i XVI wieku. Niezwykle cennymznaleziskiem była księga parafialna miasta Zgorzelec z XVI . W niej to były„wszystkie polskie nazwiska parafian”.Sensacyjne były też dokumenty zawierające opowieści o historii jednak największym skarbem tej skrzyni był dokument „Projekty ustaw”,a zaczynały się one tymi oto słowami: ,,Fryderyk August z Bożej łaski królaPolski, Pruski i Litewski Mazowiecki…”.Dokumenty, po ich zaewidencjonowaniu, zostały przewiezione do Uniwersytetu o sensacyjnym znalezisku powtórzyła potem, po kilku dniach, gazeta,,Słowo Polskie” ( r., Nr 183). W artykule pt. „Cenne dokumenty zeZgorzelca w Archiwum Państwowym” zmienia się miejsce ich przekazania naArchiwum Państwowe. Czyżby to było archiwum, które dzisiaj znajduje się wBolesławcu? W artykule opisuje się też szczegółowo co odnaleziono w Vierzig Fragen von der Secle 1 tom2/ Ein Trost – Buechlein von 4 Completnionen (1 tom)3/ Metryki chrztów, ślubów i zgonów miejscowości Bąków (powiat Kluczbork) zlat 1675 -17654/ Kronika Zgorzelca z lat 1311-1653 (1 tom).5/ Dokument dotyczące sporu między proboszczem a klasztoremFranciszkanów w Zgorzelcu z dnia Dokument dotyczący prawa składu dla miasta Zgorzelca wydany przez JanaCzeskiego Dokument dotyczący dróg handlowych wydany przez Konrada biskupapruskiego w r. Dokument dotyczący zwolnienia od daniny kilku wiosek w pobliżu Zgorzelcawydany przez Władysław, króla Czech i Węgier w Budzie w r. Dokument dotyczący cechów w Zgorzelcu wydany przez Fryderyka Augusta,króla polskiego w r. racji ważności tego znaleziska pozwoliłem sobie przytoczyć wszystkiedokumenty odnalezione w skrzyni. Choć, jak zauważył uważny czytelnik, nie matutaj dokumentów wymienionych z nazwy w Dzienniku Zachodnim, takich jak,,Projekty ustaw Fryderyka Augusta … z Bożej łaski króla Polski, Prus i Litwy,Mazowsza”, księgi parafialnej z XVI miasta Zgorzelec zawierającej ,,wszystkiepolskie nazwiska parafian”. Czyżby to było przeoczenie redakcji? Być na to pytanie można znaleźć odpowiedź w Archiwum Państwowym,do którego trafiły powyższe zbiory. Ten temat jeszcze podnosiła gazeta TrybunaDolnośląska w swym artykule z dnia r. (nr 161) pt. ,,Cennedokumenty z XIV w. w bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego”. W artykulewymienia się znalezisko opisane już wcześniej jednak kolejny raz kieruje sięjego dalszy losy do Wrocławia, a konkretnie do biblioteki uniwersyteckiej. Jakwięc jest naprawdę? Warto, by to sprawdzić…Myliłby się jednak czytelnik jeśli myślałby, że to koniec sensacyjnychodkryć w Zgorzelcu w tamtym okresie. Już kolejne dni przynoszą dalszesensacyjne odkrycia skarbów zdeponowanych z Polskie z dnia r., w numerze 176 głośno krzyczy wswym artykule: „Odkrycie skarbu w Zgorzelcu W podziemiach MuzeumMiejskiego odkopano trzy skrzynie eksponatów muzealnych”W pierwszym zdaniu tego artykułu wyjaśnia się czytelnikowi skąd te skarby.„Niemcy uciekając w popłochu z terenu Dolnego Śląska, nie mogli zabrać ze sobąwszystkiego i co cenniejsze przedmioty zakopywali w najrozmaitszychschowkach. To jest przyczyną i źródłem „odkrytych skarbów”. To stwierdzenie pozostało aktualne do naszych czasów. Co jednak odnaleziono w piwnicachMuzeum Miejskiego? Zapewne skarby jeszcze długo leżałyby w swej skrytce,gdyby nie żona woźnego Muzeum, Hendler. Otóż opowiedziała ona, w tonieiście tajemniczym, że pod koniec wojny kiedy trwała ewakuacja „słyszała rumorw piwnicach i trzaskanie łopat”. Była pewna, jak mówiła, że „zakopali w piwnicymuzeum jakieś rzeczy”. Jak niestety rzadko bywa, informacja żony woźnegookazała się prawdziwa. Podczas prac komisji, która rozpoczęła poszukiwania,odnaleziono trzy skrzynie żelazne. Jak pisze autor artykułu ,,(…) Zawartość tychskrzyń przeszła wszelkie oczekiwania(…)”. Zaspakajając ciekawość czytelnikawymieńmy, co leżało w skrzyniach i oddajmy głos jeszcze raz autorowiartykułu?! ,,Przed oczyma zebranej komisji zabłysły złote pierścionki, kielichy,zegarki, biżuteria, złote monety i nas chyba najbardziej ciekawepozostanie zapewne ten zwrot ,,i tym podobne”! Co się kryło pod nim? Tegochyba nigdy się nie dowiemy. Skarbami w skrzyni były też zegary, monstrancje,cynowe kubki z XVI i XVII w., patery, krucyfiksy, lichtarze, tabakierki i znowutajemniczy zwrot itp. Podczas dalszych poszukiwań w piwnicy znalezionorównież wielki zbiór złotych monet w ilości przeszło 700-set! Wszystkie rzeczy-skarby z piwnicy oddano pod opiekę Urzędowi Bezpieczeństwa w Zgorzelcu. Cosię jednak stało dalej z tymi przedmiotami? Gazeta o tym milczy, jednakwysuwa pewne pytanie „(…) ile jeszcze takich „skarbów” leży ukrytych wpiwnicach na tutejszym terenie, czekając na swego odkrywcę”. Ano właśnie,ile…Trybuna Dolnośląska z tego samego dnia (nr 180) publikuje artykuł podjeszcze bardziej wymownym tytułem:„Zgorzelec pełen skarbów. Tym razem wpodziemiach Muzeum Miejskiego”. Gazeta podaje szczegółowo kto był w komisji, która te skarby komisji był referent kultury i sztuki ob. Galant. Dowiadujemy się też ileważyły skrzynie (trzy). Ich wagę oszacowano na przeszło 200 kg. Nie wiemyjednak, czy 200 kg ważyła jedna, czy też wszystkie skrzynie. Opis odnalezionyprzedmiotów też w zasadzie odpowiada temu, co napisała gazeta „SłowoPolskie” z tą różnicą, że jest tutaj doprecyzowane ile było złotych monet- byłoich 734 i miały pochodzić z okresu średniowiecza, a więc bardzo cenne!Ciekawostką opisaną w artykule jest to, że z komisyjnego otwarcia sporządzonokomisyjny protokół i zawartość skrzyń miano przekazać na rzecz skarbupaństwa, a więc nie do Urzędu Bezpieczeństwa, jak pisała gazeta SłowoPolskie…Czy faktycznie zostały przekazane skarbowi państwa? Co stało się z nimidalej? Gdzie obecnie znajdują się skarby odnalezione w 1947 roku w tymmieście? Gdzie są księgi, gdzie jest złoto, srebro schowane w piwnicachbudynków Zgorzelca? Co się dzisiaj z nimi dzieje…??? Zapewne czytelnikchciałby się tego dowiedzieć… Pójdziemy ich tropem i może odtworzymy ichlosy późniejsze. Oby tak się ofertyMateriały promocyjne partnera
Nawiasem mówiąc gros znalezisk było dziełem Jednak dotąd największe sukcesy w tej dziedzinie należały do pastora Feliksa Hobusa, zwanego Schliemannem doliny Warty. Znalazł m.in dwa skarby, w których znalazły się złote przedmioty. Jednak wcale nie kruszec decyduje o wartości tych znalezisk.
„[…]zobowiązuje się wiernie strzec tajemnic właściciela dworu i wypełniać jego polecenia związane z powierzonym mi zadaniem[…]” Temat skarbów jest nieodzownym elementem historii Dolnego Śląska. W poprzednim materiale opowiadałem o konkretnych akcjach i działaniach Wilkołaków. Warto jednak mieć na uwadze, że Wehrwolf w teoriach i lokalnych legendach miał również odpowiadać za zabezpieczenia wartościowych przedmiotów-skarbów, depozytów, dóbr kultury i wszelkiego rodzaju przedmiotów tajnych na terenach zajętych przez wroga. Ile jest prawdy w tym, że Wilkołaki wiedziały o skarbach i miejscach ich ukrycia. Ciężko dzisiaj stwierdzić. Faktem jest, że społeczeństwo mieszkające tu po wojnie mówiło o tym, że „niedobitki” niemieckie są tu po to, aby strzec skarbów i tajemnic. Ktoś powie, że to mit, legenda, wpływ komunistycznej propagandy. Być może jest to prawda. Jak już mówiłem, w każdej legendzie jest ziarno prawdy, a powojenni Niemcy nie pogodzili się z myślą utraty bogatego w węgiel kamienny i inne złoża, Dolnego Śląska. Poza tym ludność niemiecka oraz wojskowi mówili, że na te tereny prędzej czy później wrócą. Dlaczego tereny te były tak ważne? Czego pilnowano? Czy Niemcom zależało na powrocie na Dolny Śląsk tylko ze względu na bogate w surowce ziemie? Zapraszam na kolejną część historii do kawy. Mity, legendy, tajemnice… Z perspektywy czasu bardzo ciężko stwierdzić co ukrywano na Dolnym Śląsku. Wielokrotnie podkreślałem, że ze względu na brak jakiejkolwiek dokumentacji poszukiwacze tajemnic w swoich teoriach bazują na historiach zasłyszanych od starszych mieszkańców, a nawet i pewnych legendach. Im coś bardziej tajne i niedostępne, tym bardziej zaczynamy się tym interesować. Skarby Dolnego Śląska są niewątpliwie tematem, o którym jeszcze długo będziemy słyszeć. Na pewno też będziemy świadkami kolejnych odkryć, tricków medialnych oraz teorii spiskowych. Na pytanie, czy Wehrwolf miał coś wspólnego ze skarbami, odpowiadam z pełną świadomością, że tak. Choć pewnie nie w takim procencie, w jakim często próbuje nam się to przedstawić w niektórych filmach czy publikacjach. Na temat skarbów Wehrwolfu informacji i źródeł jest bardzo niewiele. To najbardziej tajemnicza i najmniej znana działalność Wilkołaków. „Strażnicy”, „opiekunowie” czy „śpiochy”. Tak nazywano Niemców, którzy zostali tu po wojnie. Według teorii są to ci Niemcy, którzy mają pilnować sekretów i miejsc ukrycia skarbów do ostatniego tchu. Nie byłoby w tym nic tajemniczego, gdyby nie fakt, że osobiście rozmawiałem ze starszymi mieszkańcami, którzy znali takie osoby. Mówiono, że w miejscu ich zamieszkania ukryto tajne wejścia do korytarzy, albo osoby te wychodzą regularnie wieczorami do lasów. Trudno jest jednak zweryfikować te informacje. Pamiętajmy, że komunistyczna władza bardzo podsycała takie teorie. Strach to jeden ze sposobów kontroli społeczeństwa. Zagłębiając się w temat Wilkołaków, natrafiłem na szalenie ciekawą informację. Okazuje się, że były sytuacje i to jeszcze w latach 70′, że osoby, które bardzo mocno interesowały się np. tematem sławnego kompleksu „Riese”, wiedziały dużo albo zobaczyły coś, czego zobaczyć nie powinny. Śmierć przychodziła do nich niedługo po tym. Kogoś potrącił samochód, ktoś inny miał zawał. Żeby była jasność, nie można jednoznacznie powiedzieć, że za te sytuacje odpowiedzialni są okryci złą sławą „strażnicy”. Takie sytuacje jednak naprawdę miały miejsce i to nie tylko w rejonie wałbrzyskim. Jakie są fakty? Przejdźmy teraz do tego, co udało się ustalić i co jest już zweryfikowane, a dotyczy właśnie skarbów Wilkołaków. Pan Bogusław Wołoszański na łamach pewnej publikacji powiedział, że aż 7% ukrytych zasobów Banku Rzeszy, przejętych przez Josepha Spacila, kierownika sekcji budżetowej RSHA (Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy), miało być przeznaczone na wyposażenie i działalność Wehrwolfu. Nie wiadomo, co się z nimi stało. Według wielu pasjonatów mogło dojść do przejęcia ich przez tajną organizację ODESSA, która pomagała wielu byłym SS – Manom i hitlerowcom. W pobliżu Szczecinka miała miejsce bardzo interesująca historia. Rozegrała się ona na terenie folwarku Neuhof. Mieszkali tam państwo Luckmanowie, którzy służyli sprawie najpierw pruskiego, a później niemieckiego militaryzmu. Generał Kurt von Luckmann wierzył do końca w „cudowną broń” swojego Fuhrera, ale w 1944 roku rozpoczął zabezpieczanie posiadanego majątku. W roku 1944 nie było już czasu i możliwości na ewakuację cennych przedmiotów. Każdy Niemiec posiadający spory majątek, zazwyczaj miał plan B, który zakładał możliwość ukrycia wartościowych przedmiotów w taki sposób, żeby móc po nie wrócić. Na polecenie generała przygotowano dwie takie skrytki. Jedną w krypcie rodowej kaplicy, natomiast drugą skrytką była szafa pancerna z cennymi drobiazgami, którą zamurowano w ścianie gorzelni. Wszyscy, którzy wiedzieli o skrytkach zostali zlikwidowani. Szafę pancerną ukrywali radzieccy jeńcy, którzy zaraz po tym, jak ją ukryli, zostali zabici. Tylko jednemu człowiekowi z otoczenia Luckmana darowano życie. Nazywał się Otto Blachnik. Dlaczego przeżył? Świetnie posługiwał się polskim językiem i w świadomości nowej władzy ludowej mógł uchodzić za autochtona lub na przykład polskiego pracownika przymusowego. Blachnik otrzymał od Luckmana jedno zadanie. Miał chronić skarby oraz współdziałać z miejscową komórką Wehrwolfu. Co ciekawe Otto Blachnik musiał podpisać dokument, którego treść brzmiała tak: Ja Otto Blachnik, zobowiązuje się wiernie strzec tajemnic właściciela dworu i wypełniać jego polecenia związane z powierzonym mi zadaniem. Za nie wywiązanie się z przyjętego na siebie dobrowolnie zobowiązania, będę odpowiadał przed niemieckim sądem specjalnym, jako zdrajca…. Znali Dolny Śląsk jak własną kieszeń Dlaczego mowa tu o Szczecinku? To historia znana i opisana, natomiast podobnych zdarzeń mogło być dużo więcej i to szczególnie na Dolnym Śląsku, na którym długo po wojnie mieszkali Niemcy. Poza tym są tu podziemia, do których wejścia często budowano w prywatnych rezydencjach bardziej zamożnych Niemców. Czy były to tylko schrony przeciwlotnicze? Moim zdaniem nie. Jeśli ktoś znał podziemia i wiedział, gdzie i w jaki sposób można coś ukryć, to stawiam na Wehrwolf. Oni Dolny Śląsk i podziemia znali jak własną kieszeń. Historię skarbu Luckmana warto opowiedzieć, żeby mniej więcej zobrazować schemat ukrywania przez Niemców rzeczy wartościowych. Przejdźmy teraz do takich sytuacji na Dolnym Śląsku. Jedną z takich skrytek znaleziono w moim mieście — Kamiennej Górze. W budynku, w którym w trakcie wojny znajdowała się szkoła Volksturmu, znaleziono zamurowane w ścianie plany mitycznego samolotu Arado E555. W Kamiennej Górze znajdowały się biura projektowe tej firmy i bardzo możliwe, że jeden z inżynierów, który działał w Wehrwolfie ukrył w ścianie plany tego samolotu, w obawie, że trafią one w ręce komunistów. Obecnie w budynku tym znajduje się Zespół Szkół Ogólnokształcących. Na zdjęciu Zespół Szkół Ogólnokształcących. Czego pilnowano w okolicach wsi Marczów? W poprzednim materiale opowiadałem dużo o Wilkołakach w Lwówku Śląskim. Tam faktycznie niemieccy partyzanci byli bardzo aktywni. Choć nie ma dowodów na ukrywanie tam skarbów, to są pewne poszlaki, w postaci relacji niemieckich mieszkańców, które pozwalają wierzyć, że coś ukryto a później długo pilnowano w okolicach wsi Marczów. Według niemieckich mieszkańców, na początku marca w roku 1945 w okolicie Marczowa miało przyjechać 8 ciężarówek załadowanych skrzyniami. Całą kolumnę pojazdów mieli eskortować żołnierze Wehrmachtu. Rzecz dzieje się w marcu, a przypomnijmy, że Lwówek został zajęty przez Armię Czerwoną w lutym roku 1945. Tyle udało się zapamiętać niemieckim mieszkańcom, których niedługo po tym wydarzeniu ewakuowano w kierunku Wlenia i Jeleniej Góry. Co przewożono w ciężarówkach i czy ma to związek ze skrytkami Wehrwoflu? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi. Jest jeszcze jedna relacja związana z Marczowem. 16 marca 1945 roku mieszkańcy Marczowa opisywali pewnego obcego im człowieka, który podawał się za pracownika wrocławskiego banku. Nigdy wcześniej go nie widziano, więc mógł on być działaczem Wehrwolfu, który miał nadzorować transport „czegoś” przez wymieniony wcześniej konwój 8 ciężarówek. Jeśli skarby istniały to już ich tu nie ma…. Mam pewną teorię dotyczącą skarbów Wehrwolfu. Moim zdaniem Niemcy ukryli tu bardzo dużo wartościowych przedmiotów. Uważam, że długo po wojnie po nie wracali. Ze względu na aktywność Związku Radzieckiego nie mogli wracać w roku 1945. Ukrywali się w lasach, uczyli języka polskiego, udawali chęć asymilacji z polskim społeczeństwem, mogli tu wracać nawet 3 lub 4 lata po II wojnie światowej. Oczywiście pewności nigdy mieć nie można. Ilość podziemi oraz brak jakichkolwiek konkretnych dokumentów pozwala nam jednak przypuszczać, że bardzo dbano i dba się o to, aby prawda o skarbach nigdy na jaw nie wyszła. Zastanawiający jest również szeroki zakres działań MO oraz pewnych komunistycznych władz, jeśli chodzi o podziemia w naszym województwie. Nie były to poszukiwania w pojedynczych miejscach. Bardziej działania tajne, prowadzone na szeroką skalę. Armia Czerwona musiała wiedzieć coś więcej o skrytkach skoro tak długo penetrowała te korytarze. Moim zdaniem to, czego nie zabrało wojsko niemieckie, było pilnowane przez Wilkołaków, a to czego nie zdążyli upilnować, zostało zabrane przez Rosjan. Później przez 50 lat resztki wykradali szabrownicy. Jeśli kiedykolwiek cokolwiek tu ukryto, a jestem przekonany, że tak było, to wydaje mi się, że tego już tu nie ma. O jakich skarbach mowa? Bursztynowa komnata i Złoty Pociąg to nie do końca mit. Wydaje mi się jednak, że prawdy powinniśmy szukać albo w Moskwie, albo w Berlinie. Maciej Regewicz Zdjecia – Projekt Arado, Zaginione Laboratorium Hitlera.
Ostatni żołnierze Hitlera, jak czasem nazywa się członków Werwolfu, tworzyli zorganizowany ruch oporu, który miał prowadzić walkę podziemną w imię ostatecznego zwycięstwa. Specjalne
Wielu marzy o znalezieniu skarbów, zdobyciu bogactwa. Jest to wpływ lektur i odwiecznego pragnienia przygody, a także chęci dokonania odkryć przynoszących nagrodę w postaci klejnotów, złota itp. W XIX stuleciu po lekturze „Iliady” o odkryciu słynnego skarbu Priama marzył młody Heinrich Schliemann, co dało impuls do zainteresowania się uczonego archeologią i poszukiwania zaginionej Troi. Ruiny zamku w Szymbarku Większość skarbów i cennych dzieł sztuki odnaleziono przez przypadek. Tak było np. z rzeźbą Wenus z Milo. Grecki rolnik, orząc pole, zauważył w ziemi szczelinę, powstałą zapewne po trzęsieniu ziemi. Ze szczeliny wystawał fragment posągu. Podobnych przypadkowych odkryć dokonano też w Polsce. W 1967 roku w zamku Grodziec na Śląsku dzieci znalazły w korzeniach zwalonego przez wichurę drzewa garnek wypełniony monetami z XIV i XV wieku, w latach 70. w Poznaniu w trakcie konserwacji kamienicy przy ulicy Kramarskiej 8 znaleziono w piecu garnek z monetami z XIV wieku. Było ich 5200 sztuk i ważyły 20 kilogramów. Skarb można dziś oglądać w poznańskim muzeum. Historia znalezisk – a nie tylko poszukiwań – na ziemiach polskich jest bardzo interesująca. Najpierw warto wyjaśnić, czym różnią się skarby od innych znalezisk? W archeologii skarb to zespół wartościowych przedmiotów ukryty przeważnie w ziemi, zwykle w naczyniach glinianych. Takie znalezisko daje uczonym wiele informacji o zamożności dawnych posiadaczy, wymianie handlowej i kontaktach zagranicznych (np. obecność monet z odległych krajów świadczy o handlu z kupcami z tych stron). Należy odróżniać skarby w sensie ścisłym (zbiory cennych przedmiotów z metali szlachetnych, biżuterię, monety, a także dzieła sztuki) od pozostałych przedmiotów poszukiwanych przez grupy hobbystów, np. broni i innych militariów. Denar Zygmunta Starego, 1546 r., Gdańsk Przedwojenna „Encyklopedia Powszechna” wydawnictwa Gutenberga definiuje pojęcie „skarb” następująco: „rzecz wartościowa, która tak długo leżała w ukryciu, że właściciel stał się nieznanym”. Jak widać, jest to określenie bardzo nieprecyzyjne: często bowiem znamy właścicieli skarbu (np. Bursztynowej Komnaty), nie znamy tylko miejsca jego ukrycia. Według Zygmunta Glogera, autora Encyklopedii staropolskiej słowo „skarb” pochodzi od słowa „scefr”, tj. drobna moneta. W Polsce piastowskiej i później często zakopywano w ziemi skarby monet umieszczonych w garnkach. Od czasów Batorego odkryty skarb należał do właściciela ziemi. „Za odkrycie skarbu prawo polskie nie oznaczało wysokości nagrody dla znalazcy, pozostawiając to szlachetności właściciela i uznaniu sędziego” – pisał Gloger. Inaczej sprawy te regulował Statut Litewski, obowiązujący w Wielkim Księstwie Litewskim, gdzie aż do czasów Konstytucji 3 maja obowiązywało inne prawo, istniał osobny skarb i działały odmienne od koronnych formacje wojskowe. Na Litwie zatem połowa wartości znaleziska należała się znalazcy. Ternar Zygmunta Starego, 1527 r., Kraków W zaborze pruskim i w Królestwie Kongresowym również połowa skarbu należała wg prawa do właściciela ziemi, drugą zaś mógł zatrzymać znalazca. Ten przepis był korzystny, o ile znalazca umiał ocenić wartość skarbu nie według ilości, a wartości. Nie musiał liczyć jedynie na łaskawość właściciela gruntu i dokonaną przez niego wycenę. Dukat Władysława Łokietka z około 1330 roku; średnica 21,4 mm Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego – Muzeum Narodowe w Krakowie Później przepisy zmieniły się na niekorzyść odkrywców. Carskie okólniki z 2. połowy XIX stulecia stanowiły, że znalezione monety należy przekazać lokalnej policji, skąd przekazywano je dalej władzom guberni. Z guberni znaleziska miały trafiać do Cesarskiej Komisji Archeologicznej, działającej od połowy XIX stulecia w Petersburgu. Władzom rosyjskim zależało na zdobyciu cennych przedmiotów i wywiezieniu ich z ziem polskich. Zdarzało się jednak, że właściciele gruntów odmawiali zgody na przekazanie monet do Petersburga czy na ich przetopienie. Tetradrachma, Grecja, Ateny, około V w. srebro, rewers: sowa, półksiężyc i gałązka oliwna Przepisy stanowiące, iż znalazca otrzymuje połowę wartości skarbu, obowiązywały również w Polsce międzywojennej. Dopiero w PRL prawo zostało zmienione i znalazcom wypłacano jedynie nagrodę wg uznania muzeów, które przejmowały znaleziska. Często wynagrodzenie to nie zwracało kosztów poszukiwań czy nawet dojazdu do muzeum, zatem nic dziwnego, że przypadkowi znalazcy skarbów nie zgłaszali specjalistom cennych przedmiotów. Niestety, stan ten nie został zmieniony w III RP. Obecnie właściciel gruntu nie jest właścicielem znalezionego na jego ziemi skarbu. Znalezione skarby w całości należą do państwa, co jest nonsensem. Te rozwiązania prawne, sprzeczne z polską i europejską tradycją, doprowadziły do utraty cennych dla nauki przedmiotów. Ich znalazcy woleli sprawę zatuszować i albo pozostawić sobie cenne przedmioty, albo je po cichu sprzedać, niż otrzymać (i to nie zawsze) mizerną nagrodę z budżetu muzeum. Uregulowania prawne powodują, że poszukiwania skarbów w Polsce odbywają się na dziko. Zabierają się za to amatorzy, bez wykształcenia historycznego, archeologicznego, którzy swoimi „wykopkami” niszczą bezpowrotnie cenne stanowiska archeologiczne czy ruiny zamków. Emeryk Hutten-Czapski, miedzioryt z akwafortą, W. A. Bobrow, 1876. Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego – Muzeum Narodowe w Krakowie Przykładem miejsca takich dzikich poszukiwań są ruiny zamku w Szymbarku na Pojezierzu Iławskim. Po wojnie rozeszła się wieść, że w dawnej posiadłości rodu Finckensteinów ukryte są cenne przedmioty, biżuteria rodzinna, urastająca do rangi „skarbu”. Nocami wielu śmiałków buszowało po ruinach, wykuwając dziury w murach, kradnąc przy okazji pozostałości wyposażenia zamku. W latach 60. skradziono płytę z napisem, znajdującą się na wieży bramnej. Do dziś nie wróciła na swoje miejsce. W latach 70. „rozebrano” dach jednej z ocalałych wież. O odnalezieniu skarbu nic nie słychać, co oczywiście nie znaczy, że nikt niczego w ruinach nie znalazł. Może po prostu wolał nic nie mówić i wywiózł znalezisko za granicę. Wielu poszukiwaczy organizuje własne ekipy eksploratorskie, wyposażone w coraz lepszy sprzęt. Poszukiwacze drogocennych przedmiotów na ogół znają literaturę fachową, są też dosyć dobrze wyposażeni w plany penetrowanych budowli. Natomiast przypadkowi odkrywcy nie tylko nie wiedzą nic o miejscu poszukiwań, nie znają nawet przybliżonej wartości znaleziska, ale też bywa, iż niszczą cenne przedmioty, które uda im się znaleźć. Wiele razy zdarzało się także, iż amatorzy zdobycia skarbów ginęli pod zwałami gruzów, które nieopatrznie naruszyli kopiąc w lochach. Denar Bolesława Chrobrego Niektóre skarby znalezione w Polsce przepadły, ponieważ cenne monety czy wyroby jubilerskie przetopiono. Tak stało się ze skarbem monet odkrytym w Jadownikach czy z monetami znalezionymi w Korzkwi. Zdarza się, że niefrasobliwy znalazca używa bezcennych monet np. jako... podkładek pod gwoździe! Tak pewien rolnik zniszczył w 1960 roku szesnastowieczne monety króla Zygmunta Starego i księcia Albrechta Hohenzollerna, znalezione w Żurawcach na Zamojszczyźnie. Nieświadomy wagi znaleziska chłop użył monet właśnie jako podkładek pod gwoździe i przybił nimi papę na dachu domu. Był to najcenniejszy dach, jaki istniał w Polsce. Dlatego należy zmienić prawo i dać poszukiwaczom jakąś godziwą rekompensatę za odkryte znaleziska. Jeśli skarb nie ma dużej wartości historycznej, a jedynie materialną, to powinien pozostać w rękach odkrywcy, jeśli znalezisko ma wartość cenną dla nauki – wówczas odkrywca powinien mieć prawo do połowy jego wartości. Denar Mieszka I Burzliwe dzieje Polski, często obfitujące w dramatyczne wydarzenia, wojny i grabieże, przyczyniły się do tego, że w wielu miejscach kraju ukrywano przed wrogami cenne przedmioty, zakopywane przez dawnych właścicieli przed grabieżą. Przedstawię tu pokrótce historię najciekawszych odkryć skarbów w Polsce. W 1631 roku w Jadownikach pod Iłżą pewien rolnik w czasie prac polowych wyorał pługiem naczynie pełne starożytnych monet. Monety przekazał dzierżawcy majątku, który z kolei wręczył znalezisko – zgodnie z prawem – właścicielom ziemi: mnichom z klasztoru w Miechowie. Wśród monet były wczesnośredniowieczne denary węgierskie, brakteaty (monety z cienkiej blachy wybijane jednostronnie) królów Węgier z XIII stulecia, Andrzeja II i Beli IV. Niestety mnisi nie mieli szacunku dla skarbu. Monety przetopili i z uzyskanego kruszcu wykonali kielich mszalny z pateną. „Batory pod Pskowem”. 1872. Olej na płótnie. 322 x 512 cm. Zamek Królewski w Warszawie Cennego odkrycia dokonano w 1726 roku w Jaworze, na Śląsku. Przebudowywano tam stary szpital. W trakcie prac budowlanych wykopano złoto: 2 złote sztabki o wadze 42 gramów oraz 400 złotych monet z XIV wieku. Były tam floreny pochodzące z różnych krajów, monety francuskie, czeskie, węgierskie, złote skudaty bite w Antwerpii przez cesarza Ludwika Bawarskiego, monety angielskie z czasów Edwarda III. Ciekawym dla nauki znaleziskiem był złoty floren bity na Śląsku w połowie XIV wieku przez księcia legnickiego Wacława I. W pierwszej połowie XVIII wieku w Korzkwi koło Ojcowa pewien rolnik wyorał pługiem ponad 800 denarów rzymskich z I i II wieku Właściciel wsi Adam Jordan... przetopił monety będące w złym stanie. Krakowski złotnik Józef Cypler wykonał z uzyskanego w ten sposób srebra piękny kufel z pokrywką, ozdobnym uchwytem i napisem po łacinie na pokrywce: „Silny oracz orząc pole w Korzkwi, wyorał pługiem to bogactwo, z którego jest dzban. Dawna Fortuno, będę cię już pił z pełnego dzbana...” Najlepiej zachowane 188 monet... wtopiono w ścianki naczynia, by służyły jako ozdoba. W XVII i XVIII wieku panowała moda na zdobienie rozmaitych naczyń dawnymi monetami. W kuflu Cyplera tkwią więc denary cesarzy rzymskich Nerona, Wespazjana, Tytusa, Nerwy, Trajana, Hadriana, Marka Aureliusza i innych. Kufel ten znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego w Poznaniu. Podobne można oglądać w Muzeum Narodowym w Warszawie. „Unia Lubelska”. 1869. Olej na płótnie, 298 x 512 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Depozyt w Muzeum Okręgowym w Lublinie Ciekawego odkrycia skarbu dokonano w XVIII stuleciu w Warszawie. Na początku panowania Stanisława Augusta kopano fundamenty pod oficynę tarasową zamku (od strony Wisły). Robotnicy przypadkowo znaleźli garnek żelazny pełen dukatów. W garnku znajdowała się kartka z napisem: „Kto znajdzie, niech pamięta o duszy Michała”. Król wręczył skarb znalazcy, nakazując spełnienie warunku, tj. by odkrywca dał na mszę za wspomnianego Michała. W 1847 roku w Bochni wybuchła sensacja. U jubilera sortującego złoto przeznaczone na przetopienie właściciel wsi Śledziejowice nazwiskiem Niedzielski zauważył metalowy krążek. Przy bliższych oględzinach okazało się, że jest to moneta o wadze 3,5 grama z napisem WLADISLAVS DI G REX oraz sylwetką św. Stanisława. Uratowaną przed przetopieniem monetą był... złoty dukat króla Władysława Łokietka, wykopany przez robotników niwelujących ziemię w miejscowym klasztorze Bernardynów. Dukat ten był unikatem i pierwszą polską złotą monetą, wybitą prawdopodobnie z okazji koronacji Łokietka. Po pewnym czasie monetę tę kupił kolekcjoner hrabia Emeryk Hutten-Czapski, fundator muzeum Czapskich. W jego zbiorach znajdowało się 11 000 monet polskich. Obecnie zbiory Czapskiego wraz ze złotym dukatem Łokietka znajdują się w Muzeum Narodowym w Krakowie, ale z niezrozumiałych powodów od II wojny nie są udostępniane zwiedzającym. Już w 1972 roku na łamach „Życia Warszawy” publicysta i satyryk Witold Zechenter domagał się otworzenia dla publiczności zbiorów Czapskiego. Bez skutku. Może teraz Muzeum Narodowe w Krakowie uzna wreszcie, że zbiory przekazane przez fundatora narodowi polskiemu nie są prywatną własnością muzeum, lecz należą do społeczeństwa. Brak miejsca na ekspozycję nie może być wytłumaczeniem ukrycia monet, Emeryk Czapski na potrzeby muzeum przekazał bowiem także budynek. Z dukatem Łokietka wiąże się jeszcze inna historia. Drugi egzemplarz tej monety miał w swej kolekcji pewien warszawski numizmatyk. Dukat ten pochodził ze skarbu wykopanego w 1914 roku na Wołyniu. W 1943 roku widział ten egzemplarz kolekcjoner nazwiskiem Terlecki. Po wojnie ślad po dukacie przepadł. I oto w roku 1974 pewien mieszkaniec radzieckiego wtedy Kowna zaproponował muzeum wileńskiemu kupno tej monety. Sam podobno kupił ją ok. 1960 roku w Królewcu (Kaliningradzie) od miejscowego dentysty. Uczeni radzieccy nie byli zainteresowani kupnem polskiej monety. Muzeum w Wilnie nie zakupiło więc dukata Łokietka, a polskim muzeom nawet nie zaproponowano kupna bezcennej monety! I tak przepadł ślad po złotej monecie króla Łokietka, cennej nie tylko z powodów materialnych, ale głównie historycznych. Według naszych badaczy dukat ten mógł być nawet wcześniejszą emisją niż moneta z Krakowa. Złote dukaty Łokietka były bowiem bite dwukrotnie: 8 maja i 27 września 1330 roku. Miejmy nadzieję, że dukat jeszcze istnieje, nie został przetopiony i może obecny właściciel zaoferuje monetę polskiemu muzeum. Skarb ze Skrwilna. Łańcuch, ok. 1600 r. Złoto, drut złoty o przekroju graniastym, rubiny w oprawach pełnych, odlew, emalia żłobkowa i korpusowa, fakturowanie, cyzelowanie; dł. 72 cm Inne cenne znalezisko w Polsce to np. słynny skarb z Borucina. W 1856 roku w Borucinie na Kujawach znaleziono 6 złotych i 31 srebrnych ozdób: paciorków z guzami, zdobionych filigranem, linulę, czyli wisiorek w kształcie półksiężyca ze srebra, puzderko srebrne, będące schowkiem na amulety lub relikwie, pokryte wzorem roślinnym, bransoletę, łańcuch pleciony i 2 zawieszki. Bransoleta później zaginęła. Naukowcy ustalili, że skarb pochodzi z XI wieku, a więc z początków istnienia państwa polskiego. Znajduje się on obecnie w zbiorach Muzeum Archeologicznego w Warszawie. Jakże często los odkrytego skarbu jest niepewny. Przykładem może być historia znaleziska z Gościkowa. W listopadzie 1867 roku w wielkopolskim Gościkowie zakładano system odwadniający piwnice w budynku dawnego klasztoru Cystersów. W trakcie prac znaleziono ponad 7,5 tysiąca srebrnych monet o łącznej wadze 220 kilogramów! Był to największy skarb monet odnaleziony na polskich ziemiach. Znalezisko zdeponowano w sądzie powiatowym w Międzyrzeczu. Miejscowe władze odmówiły zdeponowania skarbu w Berlinie. Należy pamiętać, że tereny te znajdowały się wówczas pod zaborem pruskim. Skarb podzielono na dwie części. Jedna z mocy prawa należała do państwa, drugą zabrał znalazca. Część upaństwowiona mimo oporu lokalnych notabli trafiła do berlińskiej mennicy. Do zbiorów muzealnych przekazano tylko 119 okazów. Resztę... przetopiono. Co ze swoją częścią zrobił odkrywca skarbu, nie wiemy. Nie zawsze znalazcy oddawali skarb właścicielowi ziemi. Oto we wsi Głębokie w Wielkopolsce 3 października 1872 roku oracz na polu pana Radońskiego wykopał gliniany garnuszek. Potrącony lemieszem garnek rozbił się i wysypały się z niego cienkie monety. Chłop postanowił ukryć przed właścicielem swe odkrycie. Akta sądowe przechowują opis sprawy: „Znalazca dostrzegłszy w nich srebro począł spiesznie zbierać w kieszeń co mógł, krusząc tym sposobem na drobne kawałki wszystko, co się w jego ręce dostało. Rzucili się za nim inni rataje, do których przyłączyły się żony, co właśnie wtedy śniadanie swym mężom przyniosły i w krótkim czasie co mogli, to wyzbierali. Trzeba było siłą odebrać monety ratajom”. Znalezisko liczyło pierwotnie 2000 brakteatów. Z tej liczby udało się opisać już tylko 1250 monet. Były to piastowskie monety z czasów Mieszka, Bolesława Chrobrego i Kazimierza Odnowiciela. Monety zostały ukryte prawdopodobnie w okresie rozbicia dzielnicowego. Odkrycie miało ogromne znaczenie naukowe, pozwoliło bowiem na zbadanie pierwszych monet w państwie Piastów. W roku 1927 w Kaliszu, a ściślej w dzielnicy Zagórzynek odkryto skarb monet, medalionów i różnych ozdób (datowanych na koniec V i początek VI wieku). Według badaczy był to skarb dynastii panującej w miejscowym plemieniu, być może szczepu Lugiów. Należy pamiętać, że Kalisz jest jednym z najstarszych miast w Polsce i wiadomości o nim podał już Ptolemeusz. Z kolei w 1928 roku w Boroczycach, miejscowości na Wołyniu, na południowy zachód od Łucka znaleziono skarb monet i przedmiotów z późnego okresu wpływów rzymskich, związany z osadnictwem Gotów na tych terenach, a więc w pierwszych wiekach naszej ery. Odkrycie pozwoliło wykazać, że Goci dotarli nie tylko na Pomorze czy Ruś Kijowską, ale byli w innych miejscach, np. na Wołyniu. Największy dotąd skarb numizmatyczny w Polsce odnaleziono w Słuszkowie koło Kalisza w roku 1935. Znalezisko zawiera kilkadziesiąt kilogramów XI-wiecznych monet, tzw. krzyżówek oraz srebrnych paciorków. Przez lata odkrywcy byli posiadaczami skarbu. W 1958 roku przekazali go do muzeum w Kaliszu, gdzie można oglądać 13 tysięcy monet. Znajdowano nie tylko monety. We wsi Basonia na Lubelszczyźnie (gmina Józefów) w 1914 roku odkryto skarb bursztynowy z późnego okresu wpływów rzymskich. Było to kilkaset kilogramów brył surowca i około 30 kilogramów paciorków wykonanych na tokarce. W średniowieczu bursztyn ceniono na równi ze złotem. Dziś to znalezisko jest również cenne dla nauki, rozszerza bowiem obraz kultury materialnej na ziemiach polskich przed powstaniem państwa Piastów. Okres II wojny światowej był dla polskich kolekcjonerów i muzeów czasem tragicznym. Niemcy przygotowywali się do rabunku cennych kolekcji już od 1937 roku. Na podstawie polskich katalogów niemieccy uczeni sporządzili listy przedmiotów, które zamierzano ukraść Polsce. W 1939 roku z „wizytą przyjaźni” przybyła ekipa niemieckich kustoszy muzeów z doktorem Dagobertem Freyem na czele. Ustalili, gdzie znajdują się upatrzone przedmioty. W momencie wybuchu wojny specjalna instytucja powołana do grabieży dóbr kultury, „Ahnenerbe”, podlegająca Himmlerowi, zabrała się do plądrowania polskich muzeów i kolekcji prywatnych. Wywieziono z Polski dzieła Rafaela, Tycjana, Canaletta, Cranacha, obrazy polskich malarzy, przedmioty sztuki złotniczej, księgozbiory. Niektóre ze skradzionych dzieł odnalazła w 1945 roku grupa polskich uczonych powołana przez dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, Stanisława Lorentza. W Przesiecie koło Cieplic na Śląsku odnaleziono zbiory numizmatyczne z Muzeum Narodowego w Warszawie, grafiki ze zbiorów króla Stanisława Augusta, kielich mszalny z 1480 roku i barokowy kielich z katedry św. Jana w Warszawie, inkunabuły i starodruki, płótna Matejki: „Batory pod Pskowem”, „Rejtan” i „Unia Lubelska”. Na Śląsku znaleziono też kolekcje wywiezione przez hitlerowców po powstaniu warszawskim. W Cieplicach znajdował się też wielki srebrny krzyż z XIV wieku zdobyty przez Władysława Jagiełłę pod Grunwaldem. W Szklarskiej Porębie odnaleziono dzieła sztuki pochodzące ze Śląska. Rosjanie jednak nie pozwolili polskim uczonym na poszukiwania! Przekazali jedynie 33 skrzynie ze zbiorami Muzeum Narodowego w Warszawie. Polscy badacze zauważyli, że składy skradzionych przez Niemców zabytków w chwili, gdy weszli do nich nasi uczeni, były już splądrowane. Tak więc wiele cennych przedmiotów dostało się do rąk żołnierzy radzieckich. W ten zapewne sposób drugi egzemplarz dukata Łokietka trafił do Kaliningradu. Do dziś do słynnych obrazów, jakie znajdowały się przed wojną w Polsce, a których nie odnaleziono, należy „Portret młodzieńca” Rafaela. Nie wiemy, gdzie znajduje się wiele cennych przedmiotów z polskich muzeów czy prywatnych kolekcji. Część odpowiedzialności spada na złodziei z Wehrmachtu czy SS, NKWD, a także rozmaitych dygnitarzy partyjnych, którzy po wojnie wykorzystali parcelację majątków polskiej arystokracji i nielegalnie weszli w posiadanie skarbów z pałaców i zamków podległych „reformie rolnej”. Po II wojnie światowej odkrycia skarbów są naukowo opisywane, toteż o wielu znaleziskach możemy nie tylko przeczytać, ale i je obejrzeć. W Muzeum Archeologicznym w Łodzi można na przykład podziwiać monety znalezione w Oleśnicy pod Łodzią podczas prac przy budowie obory. Gospodarz z Oleśnicy, Jan Kowalczyk, we wrześniu 1958 roku wykopał naczynie wypełnione ozdobami ze srebra oraz monetami. Po zbadaniu znaleziska przez archeologów okazało się, że wśród monet są denary anglosaskie, czeskie i niemieckie z XI wieku oraz – i to była ogromna sensacja – najstarsze polskie monety: denar Mieszka I i denar Bolesława Chrobrego. Nie wszystkie odkrycia skarbów były przypadkowe. 27 maja 1961 roku, w czasie prowadzenia badań wykopaliskowych w grodzisku w Skrwilnie (między Rypinem a Lipnem), doktor Jadwiga Chudziakowa z Torunia znalazła w pobliżu dworu niezwykle cenny skarb. W jego skład weszły przedmioty ze złota, srebra i pozłacane. Była to biżuteria o dużej klasie artystycznej. W znalezisku był pas złocony złożony z czworobocznych ogniw, cztery złote bransolety z kolorową emalią, sześć łańcuszków, 50 pereł, 16 guzów od żupana – pięć złotych z rubinami, pięć srebrnych, pozłacanych i sześć srebrnych z diamentami, wisior z syreną, zdobiony ornamentem roślinnym, wysadzany szafirami, rubinami, diamentami i wiszącymi perłami, pierścionki z diamentami i rubinami, cztery srebrne lichtarze z początku XVII wieku, dwa z ornamentem roślinnym, mające czworokątną podstawę i nóżki w kształcie psich głów, dwa z podstawą okrągłą i ozdobami w kształcie liści akantu, dzban z pokrywą zwieńczoną lwem i ornamentem girlandowym, akantowym oraz z misą wykonaną w 1617 roku, z ornamentem o motywach aniołków, owoców i akantu. Dodatkowo w skarbie znajdowały się kufel z pokrywą i 12 łyżek wykonane przez toruńskich mistrzów. Wyroby ze złota ważyły 2 kilogramy, a przedmioty ze srebra około 5 kilogramów. Skarb ze Skrwilna. Zawieszenie z figurą Fortuny, koniec XVI w., złoto, diament, szafiry, rubiny, perły; wycinanie, kucie, fakturowanie, cyzelowanie, emalia korpusowa; 11,5 x 2,3 cm Janusz Bieniak z Muzeum Okręgowego w Toruniu na podstawie inicjałów i herbów Rogala i Prawdzic ustalił właścicieli tego znaleziska. Dzięki herbom na łyżkach i inicjałach udało się stwierdzić, że właścicielem skarbu był podczaszy płocki Stanisław Piwo, szlachcic z ziemi dobrzyńskiej, herbu Prawdzic. Część przedmiotów miała sygnatury wskazujące, że stanowiły własność jego żony Zofii Magdaleny. O wartości skarbu stanowi nie tylko jakość artystyczna zabytków, wartość użytego kruszcu i kamieni szlachetnych, ale też oznaczenia rodowe. Jest więc cennym materiałem naukowym, ukazującym zamożność średniej szlachty Rzeczypospolitej w połowie XVII wieku. „Bez wahania powiązać można zakopanie skarbu ze szwedzkim najazdem za czasów Jana Kazimierza” – mówił Janusz Bieniak. W czasie potopu Stanisław Piwo ukrył swoje cenne przedmioty, a następnie zginął. Skarb ze Skrwilna został odkryty dopiero w drugiej połowie XX wieku, a obecnie znajduje się w zbiorach Muzeum Okręgowego w Toruniu i tam można go oglądać. Inne odkrycia miały czasem też dramatyczne konsekwencje. Latem 1963 roku w Zimnej Wodzie koło Gostynia, w pałacu hrabiego Grochulskiego, zamienionym za czasów PRL na zakład odwykowy dla alkoholików (!) znaleziono w trakcie remontu w łazience skrzynię z ocynkowanej blachy, a w niej biżuterię, kilogram monet (2,5 tysiąca), w drugiej skrzyni porcelanę, pasy kontuszowe, dawne pistolety, książki, gobelin i wiele cennych pamiątek rodzinnych, pamiętniki, które hrabia ukrył w 1945 roku przed Armią Czerwoną. Znalazcom... wytoczono proces o zabór własności... państwowej. By przedmioty zwrócić właścicielowi lub spadkobiercom, władzom nie przyszło nawet do głowy. A przecież właściciela skarbu znano. Nie było to mienie państwowe, bo przepisy o reformie rolnej upaństwowiały ziemię, a nie sprzęty, ruchomości, pamiątki rodzinne. Dnia 17 listopada 1972 roku w Ozorkowie właściciele domu przy ulicy Orzeszkowej wycięli gruszę. W korzeniach drzewa znaleźli naczynie gliniane, z którego wysypały się srebrne monety. Skarb trafił do Muzeum Regionalnego w Łęczycy. Badacze stwierdzili, że w naczyniu znajdowało się 7 kilogramów srebrnych monet z XIV wieku: grosze krakowskie Kazimierza Wielkiego wybite ok. 1370 roku – dziś jest to wielka rzadkość numizmatyczna. Z kolei w grudniu tego samego roku w Kotowicach, w trakcie budowy obory robotnicy znaleźli 1000 monet europejskich, wśród nich denary czeskie, duńskie, bawarskie, monety arabskie oraz różne ozdoby. Znalazcy dużą partię monet zabrali. Część sprzedali przypadkowym chętnym. Gdy wieść się rozeszła, do Kotowic pojechali naukowcy i wzywali znalazców do przekazania skarbu muzeum. W znacznej mierze apele te odniosły skutek. Jedną z największych rewelacji ostatnich lat było odkrycie skarbu w Środzie Śląskiej, miejscowości leżącej 30 km na zachód od Wrocławia. Podczas budowania fundamentów domu 24 maja 1988 roku łyżka koparki natrafiła na garnek ze srebrnymi monetami. Niebawem na sąsiedniej posesji odnaleziono skarb srebrnych i złotych monet oraz biżuterii z XIII i XIV wieku i złotą koronę. Historia skarbu jest interesująca. W czasie epidemii dżumy, która w 1348 roku dziesiątkowała ludność Europy, król czeski Wacław, późniejszy cesarz Karol IV Luksemburski, dał Żydowi Mojżeszowi (w dokumentach Muscho) ze Środy w zastaw klejnoty koronne. Mojżesz dał władcy pieniądze, a skarb ukrył. W zamian za pieniądze otrzymał nie tylko klejnoty, ale też prawo pobytu na Śląsku przez 3 lata oraz zwolnienie z podatku. Jednakże niebawem Mojżesz zmarł, być może na zarazę. Przez 6 wieków skarb znajdował się w ukryciu i nikt o nim nie pamiętał. Dopiero przypadek go ujawnił. Niestety w dużym stopniu skarb rozkradziono. Obecnie liczy on 2924 monety srebrne i 39 złotych. Najcenniejszym znaleziskiem jest korona królewska wysadzana szlachetnymi kamieniami (turkusy, szmaragdy, rubiny), składająca się z 12 elementów zwieńczonych wizerunkiem orła Hohenstauffów. Jest to najpewniej wyrób sycylijski z 2. połowy XIII wieku. Według szacunków badaczy wartość korony wynosi ponad 50 milionów dolarów. Wyjątkowa jest też zapona od płaszcza ceremonialnego z XIII wieku. Uczeni uważają, że jest to jeden z najwspanialszych zabytków na świecie. Zapona jest misternie wykonana i bogato zdobiona. Była wyrobem francuskim. Karol IV przekazał też Mojżeszowi złotą taśmę – wyrób czeski z początku XIV w. Skarb ten był prezentowany w 2001 roku w Muzeum Archeologicznym w Warszawie. Na co dzień można go oglądać w ratuszu w Środzie, gdzie mieści się Muzeum Regionalne. Podobna historia wiąże się ze znalezieniem w 2000 roku we Wrocławiu skarbu stu tysięcy denarów. Odkryto go podczas prac budowlanych przy ulicy Kazimierza Wielkiego. Koparka wydobyła z ziemi gliniany dzban, w którym znajdowało się sto tysięcy srebrnych monet z XV wieku, denarów królów Polski Władysława Warneńczyka i Kazimierza Jagiellończyka. Denary ważyły 45 kilogramów! Co ciekawe, o skarbie musiało być głośno przed wiekami. Ktoś przed laty już go szukał. Archeolodzy natrafili na 5 wykopów wokół skarbu, najbliższy znajdował się... 30 centymetrów od dzbana z monetami. Dnia 3 czerwca 2004 r. gazeta „Ziemia Łódzka” zamieściła informację o odkryciu wartościowego znaleziska. W trakcie budowy autostrady w okolicy Parzęczewa pod Łodzią pracownicy budowlani trafili na dzban ze srebrnymi monetami, ozdobami i bryłkami srebra. W dzbanie było 1100 denarów o łącznej wadze 1 kilograma. Monety zostały wybite w Polsce, Czechach. Saksonii, na Węgrzech. Uczeni z Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi uważają, że skarb ukryto przed działaniami zbrojnymi na przełomie XI i XII wieku. Przez kilka stuleci dzbanek przeleżał w ziemi – aż do 2004 roku. Dyrektor muzeum profesor Ryszard Grygiel ocenia znalezisko jako dużą rzadkość numizmatyczną. Z kolei w sierpniu tego samego 2004 roku sensacją było odnalezienie w Głogowie skarbu ponad 5 tysięcy złotych i srebrnych monet. Odkryto go podczas rutynowych badań archeologicznych prowadzonych w Głogowie przed rozpoczęciem budowy. Znaleziono 273 złote monety, 301 srebrnych oraz blisko 5 tys. drobnych monet, takich jak szelągi i grajcary. To jedno z największych odkryć w powojennej historii Dolnego Śląska. Wstępnie oceniono, że monety pochodzą z lat 1555–1648. Wśród nich znajdują się takie ciekawostki jak monety tureckie czy talar francuski. „Chyba każdy archeolog marzy o znalezieniu takiego skarbu” – powiedział Zenon Hendel z głogowskiego Muzeum Archeologiczno-Historycznego. Najpierw jeden z archeologów znalazł pojedynczą monetę. Natychmiast zabezpieczono teren i rozpoczęto poszukiwania kolejnych. Okazało się, że monety leżą w piasku luzem. Kiedyś były schowane w kufrze, w sakiewkach, lecz z czasem drewno kufra zbutwiało. Zapewne jakiś głogowski kupiec schował w kufrze swój majątek w obawie przed rozruchami wojny 30-letniej. Muzeum w Głogowie otrzymało skarb w depozyt. Decyzję o przekazaniu skarbu podjął w kwietniu 2005 roku wojewódzki konserwator zabytków we Wrocławiu Andrzej Kubik. Obecnie trwa jego inwentaryzacja i wstępne naukowe opracowywanie. Dyrektor muzeum w Głogowie Leszek Lenarczyk chce, żeby jego placówka otrzymała zbiory na własność. „Gdy zostanie wpisany do naszych ksiąg inwentarzowych, liczymy, że uda nam się zdobyć pieniądze na jego konserwację” – poinformował. Przedstawiciele muzeum i samorządu zapowiedzieli, że podejmą starania, aby skarb już na początku 2006 roku był eksponowany w tutejszym muzeum. Cenne skarby znajdują się w Muzeach Narodowych w Poznaniu, Warszawie, Szczecinie, Muzeum Archeologicznym w Warszawie, Muzeum Okręgowym w Toruniu, Muzeum Ziemi Rawskiej w Rawie Mazowieckiej, Muzeum Okręgowym w Białymstoku, Muzeum Archeologicznym i Etnograficznym w Łodzi (są tu zbiory z ponad 100 skarbów!) i tam można je oglądać. Wiele skarbów znajduje się jeszcze w ziemi lub specjalnych skrytkach i czeka na swoich odkrywców. Na odnalezienie czeka np. Bursztynowa Komnata. Warto wspomnieć o kilku miejscach, w których już poszukiwano drogocennych przedmiotów. Oto na początku lat 30. w Szydłówku, północnej dzielnicy Kielc wybuchła prawdziwa „gorączka złota”, w prasie ukazała się bowiem historia skarbu, ukrytego w 1914 roku przez uciekającego przed nacierającym wojskiem niemieckim generała rosyjskiego. Przed swą ucieczką generał ukrył w jakiejś skrytce kosztowności, złoto, rozmaite cenne przedmioty, które zdobył (można się domyślać, że niezbyt legalnie) stacjonując w Kielcach. Mieszkańcy miasta rzucili się do poszukiwań, przekopali niemal całą dzielnicę, ale skarbu nie znaleźli. Być może artykuł o skarbie był „kaczką dziennikarską”, ale możliwe, że historia o ukrytym skarbie rosyjskiego generała była prawdziwa i drogocenności doczekają się swego odkrywcy. A oto kilka miejsc, gdzie cenne przedmioty na pewno się znajdują, gdyż ich obecność została potwierdzona w źródłach historycznych. W Sarnowie koło Chełmna proboszcz miejscowego kościoła w czasie potopu ukrył przed Szwedami kosztowności parafialne. Niestety w 1658 roku zmarł, nie wyjawiając miejsca ukrycia skarbów. Parafianie długo szukali kosztowności, ale bez rezultatu. Jest to jeden z nie odnalezionych skarbów potwierdzonych historycznie. Z kolei pod koniec XIX wieku we wsi Bojano znaleziono i ... niestety utracono cenny zapewne skarb. W pobliskim bagnie robotnicy wyłowili skrzynię z osobliwymi rusztami. Myśląc, że to żeliwo, wrzucili „ruszty” z powrotem do bagna. Tylko jeden z pracowników wziął sobie na pamiątkę jeden poczerniały pręt. Po odczyszczeniu okazało się, że ruszt był... sztabką złota. Pozostałe sztabki ponownie utonęły w bagnie. Może kiedyś, gdy np. przeprowadzi się w tym miejscu roboty drogowe, ktoś ponownie odnajdzie skrzynię z dziwnymi rusztami. Późniejsze poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Prawdziwe są też informacje o zatopionej w okolicach Wielbarka na Mazurach skrzyni ze złotymi monetami. Skarb ten to kasa rosyjskiej armii „Narew” generała Samsonowa. Waży podobno ok. 100 kilogramów i został zatopiony w trakcie odwrotu Rosjan w czasie I wojny światowej. Ktoś będzie miał naprawdę ogromne szczęście, gdy ją znajdzie. Poza satysfakcją nie może spodziewać się wielkiej nagrody, bo dla nauki monety ze skrzyni nie przedstawiają wartości. Cenne są zaś z powodu ilości złota. Należy więc podejrzewać, że odkrywca skarbu nie zgłosi się do muzeów ani do konserwatora zabytków, tylko – wbrew prawu, ale w zgodzie z rozsądkiem – przywłaszczy sobie znalezisko. Chyba że wcześniej zmienią się przepisy i odkrywcom będzie opłacało się przekazywać informacje o swych znaleziskach muzeom. Może uda się odnaleźć Bursztynową Komnatę i skradziony przez Niemców obraz Rafaela, a może też drugi egzemplarz złotego dukata Władysława Łokietka? Ciekawe, co jeszcze odnajdą poszukiwacze skarbów w Polsce?
David i Andrew Whelan, ojciec i syn, realizowali wspólne hobby, przeszukując pewnego zimowego dnia 2007 roku za pomocą wykrywacza metali teren w Harrogate na północy Wielkiej Brytanii. Niespotykanie silny sygnał, jaki wydobył z siebie sprzęt, rozpalił ich wyobraźnie – nie na próżno. Znakomicie zachowana srebrna czara wypełniona
Podgórskie wsie są oblegane przez Niemców. Szukają tu cennych pamiątek po się po ponad 60 latach we wsiach i miasteczkach, w których mieszkali ich rodzice lub dziadkowie. Chodzą po polach i po lesie, zgodnie ze wskazówkami od przodków. Szukają tego, co tamci zakopali w ziemi, uciekając przed Pojawiają się głównie w miejscowościach w Kotlinie Jeleniogórskiej, bo tu Armia Czerwona dotarła dość późno - tłumaczy historyk Robert Primke. - Niemcy mieli więcej czasu, by ukryć cenne przedmioty - dla niemieckich poszukiwaczy są głównie stare, ponad 100-letnie drzewa. Po odliczeniu odpowiedniej ilości kroków w kierunku wymienionym we wskazówkach od przodków, zaczynają kopać. Nie zawsze z dobrym W naszej okolicy Niemców widuję co kilka miesięcy - opowiada Mirosław Dulęba, rolnik z Małej Kamienicy. - Kręcą się po okolicy. Nawet nie ukrywają, że szukają swoich rodowych pamiątek - mówi pan Mirosław. Zaciekawiony poszukiwaniami przybyszów, sam zaczął kopać. Niedawno na swoim polu wygrzebał dwie zardzewiałe, poniemieckie bańki po mleku. W jednej znalazł zmurszały koc, a w drugiej jedną srebrną Wellner - tak jest na niej jest napisane - pokazuje pan Mirosław. - Bańki zakopał z pewnością ktoś z dawnych mieszkańców, bo na nich jest napis Hindorf, a tak kiedyś nazywała się Mała Kamienica - wyjaśnia. Robert Primke potwierdza, że Niemcy najchętniej chowali skarby w bańkach po mleku, bo te były bardzo szczelne i sporo mieściły. Mirosław Dulęba czeka teraz na przyjazd Elizy Hagen, znajomej z Niemiec, która jest wnuczką Herminy Gaier, dawnej mieszkanki Małej Kamienicy. Zamierza przekazać jej Dulęby, Stanisław, osiedlił się tu zaraz po wojnie. Także znalazł zakopaną w ziemi bańkę, w której była skórzana kamizelka. Chodził w niej później przez 20 poszukiwaczy widują także w innych Pojawiają się niedaleko naszych wykopalisk - relacjonuje Zbigniew Prus, który razem z Władysławem Podsibirskim od kilku lat poszukują skarbów. Te mają ponoć być ukryte we wnętrzu góry Sobiesz koło Próbują ryć w ziemi, ale nieczęsto coś znajdują. Bo prawdziwe skarby są ukryte głęboko - przekonuje Prus. Niemców widują też mieszkańcy Chromca, Antoniowa i Lwówka Śląskiego. Kopali w szczerym polu. Czy coś znaleźli, nie wiadomo, bo znaleziska zabierają ze sobą, a polskich służb ochrony zabytków o nich nie Nie mieliśmy jakichkolwiek zgłoszeń o takich poszukiwaniach - mówi Wojciech Kapałczyński, kierownik jeleniogórskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Również w regionach wałbrzyskim i legnickim nie było takich zgłoszeń, choć na szukanie skarbów w ziemi wymagana jest odpowiednia Nawet jeśli ktoś kopie nielegalnie i coś znajdzie, musi oddać to Skarbowi Państwa - wyjaśnia Barbara Nowak-Obelinda z delegatury w Wałbrzychu. Tym, którzy tego nie zrobią, grozi grzywna, a nawet oskarżenie o przestępstwo. - Bardzo rzadko trafiają do nas rzeczy wykopane z ziemi - przyznaje Robert Rzeszowski z Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze, do którego mogłyby trafić poniemieckie znaleziska. - Ludzie uważają takie skarby za swój dodaje, jeśli już ktoś zdecyduje się coś przynieść, to rzecz jest niewielkiej wartości. Rzeczy najbardziej wartościowe zostają w domach.
Prawdziwa sensacja archeologiczna na Wyspach. W Walii odkryto rzadki złoty pierścień z grawerem czaszki i napisem "Memento Mori". To jeden z dziewięciu średniowiecznych skarbów, które znaleziono. Niesamowitego odkrycia dokonano w 2019 r. wykrywaczem metalu w hrabstwach Powys i Vale of Glamorgan. Teraz ujawniono szczegóły odkrycia.
Olsztyńska policja poszukuje od czwartku Agnieszki Obarzanek. 38-letnia mieszkanka gminy Jeziorany zaginęła. Nad jeziorem znaleziono część jej rzeczy. Policjanci proszą o pilny podaje TVN24, od czwartku nie ma kontaktu z kobietą. Wiadomo, że Agnieszka Obarzanek wyszła z domu w ubiegły czwartek ok. godz. 14:00. Ostatni raz widziano ją w miejscowości Tłokowo między jeziorami Ring, a Agnieszka ObarzanekTo właśnie tam znaleziono część osobistych rzeczy należących do zaginionej kobiety. To jej telefon komórkowy oraz bluzka z długim rękawem. W dniu zaginięcia mogła mieć na sobie jasną, biało-błękitną bluzkę oraz dżinsowe spodenki. Według policji, kobieta mogła oddalić się z tego miejsca. Agnieszka Obarzanek ma 170 cm wzrostu. Ma niebieskie oczy, jest szczupła. Nad ustami ma poszukują ratownicy, policja, rodzina oraz przyjaciele. Policjanci nie wykluczają żadnej część artykułu pod materiałem wideoZobacz także: Opuszczony "szpital śmierci". Polacy weszli do byłego sanatorium dla gruźlikówŹródło: TVN24, WP Wiadomości
Joanna Lamparska wchodzi do hermetycznego świata poszukiwaczy. W archiwach odnajduje dramatyczne historie zbrodni dokonanych dla złota, śledzi mafię handlującą dokumentami oficerów SS, rozmawia z dziećmi "strażników skarbów". Razem z czytelnikami eksploruje podziemne obiekty i pałace, w których ukryte zostały dzieła sztuki.
Bursztynowa komnata, złoto Wrocławia, kosztowności mongolskiego chana... Wszystkie te skarby mogą znajdować się gdzieś obok nas. Nie wierzycie? Przeczytajcie. Dziś pierwsza część naszego - Archiwum TalleyrandówJuż ponad 60 lat trwają już poszukiwania legendarnego archiwum Doroty Talleyrand Perigord. Czyżby nadal znajdowało się w żagańskim pałacu? 22 kwietnia 1944 roku pełnomocnik rządu III Rzeszy informował wydział samorządowy Prowincji Śląskiej, że najcenniejsze zbiory Żagania zostały zapakowane do skrzyń i umieszczone w piwnicy. Rozebrano meble, sporządzono specjalne stelaże do obrazów. Część majątku - szczególnie bibliotekę, planowano przewieźć do Miodnicy lub do dworu w podszprotawskiej Borowinie. Były także plany ukrycia skarbów w Kliczkowie w okolicy do akcji włączył się słynny Guenter Grundmann, piwnice żagańskiego pałacu pełne były skrzyń. Ponieważ mieli przybyć pierwsi pacjenci do urządzonego w pałacu szpitala, rozpaczliwie szukano środków transportu, żeby skarby wywieźć. W październiku na dwa samochody zapakowano większość dóbr. W piwnicy pozostało jednak 47 skrzyń i pakunków oraz pojedynczych przedmiotów. W jednej ze skrzyń znajdował się słynny zbiór listów i francuskich źródeł po zajęciu Żagania przez Rosjan w pałacu pojawiło się dwóch oficerów - Francuz i Amerykanin, którzy najpierw pomieszczenia przeszukali i za zgodą dowództwa radzieckiego zabrali kilka skrzyń dawnego archiwum pałacowego. Inna wersja mówi, że pałac odwiedził wówczas pewien dyplomata holenderski - pełnomocnik Talleyrandów. Świadkowie mówią nawet, że pałac najeżdżały wręcz wycieczki rozmaitych cudzoziemców, a przez pewien czas nad budynkiem powiewała nawet francuska protokół zawartości skrzyń spisano w grudniu 1944 r., półtora miesiąca przed wkroczeniem do Żagania wojsk radzieckich. Tak naprawdę nikt nie wie, co się stało z ich bezcenną zawartością. Niemiecki historyk sztuki Palmbeck same tylko zbiory sztuki wycenił na 4 mln marek. Osobne inwentarze sporządzono dla bibliotek - francuskiej i niemieckiej oraz unikalnego zbioru listów. Sporo dzieł sztuki z tej listy znajduje się w muzeach francuskich, niektóre przewinęły się przez słynne domy aukcyjne. Większość obrazów i rzeźb z Żagania trafiła do zamku Talleyrandów w wiadomo natomiast, gdzie znalazło się sporo zabytków, przede wszystkim kolekcja słynnych listów z kolekcji Doroty Talleyrand, które nigdy nie "wypłynęły". W Bibliotece Kongresu USA znajdują się mikrofilmy zbiorów tzw. archiwum Talleyrandów, sporządzone przez tajemniczego doktora Hutha. Jak trafiły za ocean? Przed 30 laty do Polski dotarł list pewnego Niemca, który twierdził, że zna lokalizację ukrytych w żagańskim pałacu sreber i archiwaliów. Tropem ruszyła ekipa fachowców - nic nie znaleziono. Nic nie wskazuje też na to, by powiodły się wcześniejsze próby poszukiwań rozmaitych łowców skarbów, którzy zostawili po sobie pamiątki w postaci rozkutych ścian. A może skarb spoczywa w piwnicach pałacyków w Miodnicy lub Borowiny?SIEDLISKO - Muzeum w piwnicyJuż w połowie 1942 roku Niemcy rozpoczęli akcję chowania zrabowanych w różnych zakątkach Europy dzieł sztuki. Nie myśleli o zbliżającej się klęsce, ale chcieli zabezpieczyć cenne przedmioty przed bombardowaniami. Profesor Guenter Grundman, konserwator zabytków prowincji dolnośląskiej, otrzymał z Berlina polecenie wyszukania na swoim terenie działania miejsc nadających się na składnice dzieł sztuki, archiwaliów i muzealiów pochodzących ze wschodnich i północnych Niemiec. Nawiasem mówiąc naukowiec ten zajmował się także wyszukiwanie złomu metali kolorowych dla niemieckich hut - dzwonów, naczyń liturgicznych, pomników...Najpierw przygotowano wykaz rzeczy, które trzeba ukryć, później do właścicieli obiektów skierowano pisma - Grundman postawił na pałace i zamki. Na składnice wybierano sale na parterze, czasem piwnice i lochy - o ile były suche. Rzadziej starannie zakopywano lub zamurowywano w specjalnych wynika z dokumentów firm przewozowych, pierwsze partie skarbów trafiały do składnic już 1942 roku. Na początku do Henrykowa i Kamieńca Ząbkowickiego. Do czerwca 1944 roku zorganizowano składnice w 79 miejscowościach. Z samych tylko zbiorów muzealnych Wrocławia wywieziono i ukryto 34 ołtarze, 992 obiekty przedhistoryczne, 25 tys. tomów ksiąg, 11 epitafiów, sztuk szkła artystycznego, 7 tys. grafik, 195 miniatur, monet, 746 sztuk zbroi i broni...Traf sprawił, że lista skrytek Grundmana trafiła w ręce polskich historyków - wydobyto je spod gruzów urzędu konserwatorskiego. Zaszyfrowane zapiski udało się odczytać i historycy ruszyli ich śladem... Znaleziono niewiele - jedne obiekty zostały zniszczone, inne na pierwszej liście Grundmana znalazły się lubuskie miejscowości. Carolath (Siedlisko), Sprottau (Szprotawa), Hartau (Borowina pod Szprotawą). Poszukiwacze mówią także o lochach średniowiecznych pod Starym Miastem w Głogowie i Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym. W styczniu 1946 polscy historycy sztuki spenetrowali Żagań, Kożuchów, Bytom Odrzański i Nową Sól. W marcu 1946 r. zabezpieczono wspaniałą, XVIII-wieczną bibliotekę z Grundman nigdy na Dolny Śląsk nie przyjechał, nie odpowiadał także na listy polskich - Gdzieś jest galeriaW 1944 roku Niemcy doskonale wiedzieli, że mają kłopoty. Trwało poszukiwanie rozmaitych schowków, w których najcenniejsze dzieła sztuki i archiwa mogą przetrwać wojenną pożogę. Na liście dobrze rokujących miejsc znalazło się kilka punktów w Szprotawie i najbliższych okolicach - oba miejscowe kościoły, pałac w Borowinie...- Mamy relacje ludzi, którzy po wojnie przyjechali do Szprotawy jako pierwsi - opowiada regionalista Maciej Boryna. - Twierdzili, że wędrując podziemiami potykali się o jakieś pomieszczeniu archiwum szprotawskiego muzeum wisi reprodukcja o tematyce religijnej. Nic nadzwyczajnego. Uwagę zwraca natomiast rama, która jakby nie pasuje do tego "dzieła". Podobnie jak szare passe-partout. Reprodukcja, dar szprotawianina, wisi w tym miejscu od trzech lat. Jednak dopiero ostatnio Boryna zwrócił uwagę na odcisk tłoczonej pieczęci. I napis KGL. NATIONAL GALERIE "BERLIN", czyli "Królewska Galeria Narodowa w Berlinie".- Nie ma wątpliwości co do autentyczności passe-partout i pieczęci - dodaje Boryna. - Skąd się wzięły w Szprotawie? Nasz darczyńca nie wie, kiedy i jak jego przodkowie weszli w jego posiadanie. Nie wiadomo także czy ta rama zdobiła jakieś znacznie bardziej cenne tutaj rozpoczyna się historia. Niecały rok po zakończeniu działań wojennych, w 1946 roku, zlikwidowano szprotawskie skrytki, w których schowano zbiory biblioteki i archiwum miejskiego z Wrocławia. Depozyty odnaleziono również w pałacu von Stoschów w pobliskiej Borowinie. Czy to były wszystkie ukryte przedmioty? Trudno przypuszczać znając historie innych wojennych skarbów. Pewne jest jedno. Po 1945 roku berlińska galeria nie odzyskała wszystkich Jak pisze Claude Keisch w "Die Alte Nationalgalerie Berlin", zbiory galerii zostały zdziesiątkowane wskutek bombardowań i przewożenia - dodaje Boryna. - Z oficjalnych informacji dowiadujemy się, że gdy rozpoczęła się wojna, całą galerię zniesiono do piwnic, potem zdeponowano w banku krajowym. Nasilenie bombardowań zmusiło odpowiedzialne służby do ukrycia dzieł w kopalniach soli na terenie środkowych tak dzieła sztuki trafiały w ręce zdobywców i wędrowały do Wiesbaden, Braunschweigu, Berlina i w głąb Związku Radzieckiego. Wiele z nich zostało zagrabionych przez żołnierzy i przypadkowych znalazców. Dotychczas ustalono miejsca przechowywania jedynie 49 utraconych wtedy pozycji. Znajdują się one w innych muzeach oraz w rękach prywatnych kolekcjonerów w Niemczech, USA i Grecji. No i rama wraz passe-partout w Muzeum Ziemi - Ludzie chowali precjozaTuż przed wkroczeniem wojsk radzieckich w Gubinie wybuchła panika. Przerażeni mieszkańcy chowali swoje kosztowności. Wymarzonym miejscem były rozbudowane podziemia fary. Oprócz przedmiotów należących do wiernych trafiły tam także pieniądze, zabytki sztuki sakralnej i złote wyposażenie liturgiczne...Gdy do miasta wkroczyli Rosjanie zastali morze zgliszcz - pozostały tylko ruiny ratusza, fary, fragmenty murów obronnych z basztą Bramy Ostrowskiej, nieco budynków na przedmieściach. W ślad za wojskiem szli szabrownicy. Ciężarówki wypełnione po brzegi meblami, dywanami, przedmiotami codziennego użytku jechały do Polski południowej i centralnej. Trwało także przeszukiwanie miasta i jak twierdzą świadkowie tamtych dni właśnie na kosztownościach znalezionych wówczas zbudowano niejedną fortunę. Wśród przesiedleńców znalazł się szesnastoletni mieszkaniec Krakowa. Zaprzyjaźnił się z leciwym już Niemcem, o którym mówiono, że był kościelnym gubińskiej fary. Na łożu śmierci starzec miał młodzieńcowi zdradzić podobno miejsc, gdzie ukryte zostały skarby chłopca wyrósł mężczyzna, dla którego znalezienie skarbu stało się celem i obsesją. Jak przyznają jego córki i syn, udało mu się nawet co nieco znaleźć. Po nim sekret miały odziedziczyć córki, a mniej więcej wówczas rozpoczęła się druga gubińska gorączka złota. Wskazywano nowe miejsca, strzępy relacji. Natychmiast pojawiły się ekipy zbrojnych w łopaty poszukiwaczy. Farę musiała strzec policja, a potomkowie strażnika sekretu byli nieustannie molestowani o wyjawienie zabezpieczenie nie wstrzymywało próby, gdy wybuchła trzecia faza gorączki złota - niemal dokładnie przed dziesięcioma laty - na apel Daniela M. stanęło 17 gubinian, którzy zarejestrowali w sądzie Stowarzyszenie Ziemi Gubińskiej - Poszukiwaczy Skarbów. Daniel M. Pokazywał i wskazywał kolejne miejsca ukrycia skarbu - dawna apteka, Wzgórze Śmierci. Poszukiwacze walczyli nawet o dotacje z Urzędu Miasta. Najbardziej zagorzali utrzymywali, że w podziemiach znajduje się słynne złoto Wrocławia. Rumieńców historii nadał list obywatelki Niemiec, która zwróciła się do władz miasta z pytaniem o polską procedurę ubiegania się o zezwolenie na poszukiwanie skarbów...Bardziej sceptyczni są historycy. Negują nawet istnienie tego rozbudowanego systemu podziemi pod gubińską farą - podczas niedawnych prac archeologicznych w okolicy kościoła odkryto na poziomie 3,2 metra wodę - oznacza to, że podziemia nie mogły sięgać w głąb, a gęsta zabudowa okolicy wyklucza istnienie sieci "płytkich" korytarzy. O gubińskich podziemiach nie ma także nawet wzmianki w archiwum wojewódzkim. To jest o tyle dziwne, że tutaj sporo jest wiadomości o tym mieście. Jednak ostatnie prace archeologów i budowlańców zdają się przeczyć istnieniu - Złoto białego generałaZ Zatoniem wiąże się historia, którą opisał w swojej książce "Testament barona" znany dziennikarz - podróżnik Witold Michałowski. Uważa on, że testament bałtyckiego barona Ungerna-Sternberga, chana mongolskiego z 1921 roku, określający miejsce ukrycia skarbów mongolskich w Azji, trafił w 1945 roku z Estonii do Zatonia. Gdzie zaginął bądź został ukryty...Baron Roman Nicolaus von Ungern-Sternberg to rosyjski generał, dowódca Azjatyckiej Dywizji Konnej na Dalekim Wschodzie. Urodził się w Grazu, wychowywał w Tallinnie. Uczestnik wojny rosyjsko-japońskiej w 1905. Po rewolucji lutowej wysłany na Daleki Wschód. Po rewolucji październikowej walczył z bolszewikami. Zasłynął bezlitosnymi mordami bolszewików lub osób podejrzanych o sprzyjanie bolszewikom czy innym frakcjom rewolucyjnym oraz na Żydach, przez co zyskał tytuł Krwawego Barona. Przejął dowodzenie nad armią w rejonie jeziora 1920 odciął się od Białej Gwardii i ogłosił niezależnym wojownikiem. Jego celem stało się zaprowadzenie monarchii na całym świecie. Głosił hasła antysemickie. Zaczął przygotowywać ekspedycję, której celem miało być przywrócenie dynastii Qing w Chinach. W dniach 28 września - 2 października 1920 jego oddziały wkroczyły do Mongolii. 3 lutego 1921 zdobył Urgę i przywrócił tam władzę Bogda Chana. Faktycznie sam przejął władzę, ogłaszając się reinkarnacją czerwcu 1921 na czele 20-tysięcznej armii białych Rosjan i Mongołów zaatakował Rosję, jednakże szybko został rozbity w bitwach pod Nauszkami i Jeziorem Gęsim. Obalony 6 lipca 1921, dowodził ruchem oporu do pojmania 21 sierpnia. Zginął 15 września 1921, rozstrzelany w jakim skarbie mowa? To kasa białej gwardii, nad którą sprawował pieczę uzupełniona przez lamaickie dobra i kosztowności z buddyjskich klasztorów. Cały ten majątek zniknął ukryty gdzieś w stepach Mongolii. Gdzie? To pokazuje mapa ukryta w TYLKO WITASZKOWO - Dzieło przypadkuWitaszkowo, wieś w gminie Gubin, słynne stało się za sprawą znaleziska scytyjskiego. Za jego sprawą niewielkie podgubińskie Witaszkowo można znaleźć w każdej archeologicznej encyklopedii. W 1882 roku witaszkowski wieśniak o nazwisku Leuschke (wówczas wieś nazywała się Vettersfelde) znalazł na swoim polu złoty skarb. W sumie uzbierało się 4,5 kg złotych przedmiotów. Chłop zawiadomił miejscowego wielmożę - księcia Henryka Schoenaicha-Carolatha, a ten berlińskich historyków. Natychmiast odkrycie uznano za sensację. Znalezisko scytyjskich wyrobów uznano za porównywalne z tymi pochodzącymi ze stepów Ukrainy. Zwłaszcza wspaniałą złotą rybę. Według wstępnej interpretacji skarb miał pochodzić z kurhanu scytyjskiego wodza, który rozmyły gwałtowne deszcze. Historycy śmieją się z podobnej historii. W Polsce nie znaleziono żadnego scytyjskiego pochówku. Ponieważ Scytowie zabierali ze sobą zwłoki poległych towarzyszy. Ryba i inne złote przedmioty pochodziły prawdopodobnie z wyposażenia scytyjskiego bogatego wojownika. Zapewne były to elementy pancerza, który oderwali zwycięzcy. Autorem ozdób był prawdopodobnie jakiś grecki, joński wieść o tym skarbie polscy historycy tylko wzdychają. Jego część można oglądać podczas okazjonalnych wystaw w berlińskich muzeach. Tuż przed wojną kopia skarbu - podobno znakomita i też wykonana ze złota - znajdowała się w gubeńskim muzeum. Oryginały dwóch najcenniejszych zabytków zaginęły. Kopie można podziwiać w muzeum w Świdnicy... Nawiasem mówiąc miniony rok był, jeśli chodzi o przypadkowe odkrycia skarbów, wyjątkowy. Na podkrośnieńskiej budowie znaleziono skarb kultury unietyckiej. Z kolei pod Jasieniem grzybiarz natknął się na "sejf" wytwórcy z pobliskiej Wiciny. A o ilu znalezionych skarbach nie wiemy...?
19 listopada 2023, 19:51. Otręba. Źródło: Fakty TVN. - Marmurowe elementy znalezione w Wiśle pochodzą w większej części z Pałacu Kazimierzowskiego - mówi dr Hubert Kowalski, który
Złoto Inków w Niedzicy. Zdjęcie: Darek Redos / Reporter. Źródło: fakty.interia.pl. Jeden z najbardziej egzotycznych, legendarnych skarbów ulokowanych rzekomo w Polsce to Złoto Inków. Skarb miał zostać ukryty na zamku w Niedzicy lub w wodach stojącego u jego stóp jeziora Czorsztyńskiego w XVIII wieku.
Krok 1: Zostać Kapitanem. Aby wstąpić w rolę kapitana, gracze powinni wybrać opcję Moje statki, zamiast wybierać typ statku z menu głównego. Przy pierwszym starcie gra wyświetli opcję zakupu jednego z trzech typów okrętów: Galeon — największy statek w Sea of Thieves. Galeon najlepiej sprawdza się w grupie czterech graczy.
Jakie ciekawe historie mogą opowiedzieć skarby? ????? #sisi #empresselisabeth #archeology #historia #hungarianhistory #budapeszt #budacastle #węgry #dailynewshungary
Skarby znalezione na strychu kościoła w Baćkowicach . Michał LESZCZYŃSKI. 30 września 2011, 14:40 Po konserwacji rzeźby powrócą na swoje miejsce.
Co z nimi zrobić? Znalezioną gotówkę należy przekazać właściwemu miejscowo staroście. Jeśli przez rok nie odnajdzie się właściciel znalazca może je wówczas odebrać. Znaleźne w wysokości 10 proc. należy mu się jeśli osoba, która zgubiła pieniądze się odnajdzie.
Ale też wierzył, że wróci" - Kultura. "Każdy Niemiec płakał, jak ukrywał swoje skarby. Ale też wierzył, że wróci". — Przez lata mówiliśmy o swoim cierpieniu, o tym, że jesteśmy ofiarami II wojny światowej, ale nie doprowadziliśmy do tego, by Niemcy za to ponieśli karę — mówi Łukasz Kazek, twórca dokumentalnej serii
Zobaczcie, jakie skarby znaleziono na Dolnym Śląsku i przeczytajcie ich historię na kolejnych slajdach. Możecie na nie przechodzić za pomocą strzałek lub gestów na smartfonie >>>Mat. pras
Strażnicy przeszłości. Oni są wśród nas – mówią poszukiwacze skarbów. Wielu uważa, że nad ukrytymi przez Niemców skarbami wciąż czuwają "strażnicy". Najpierw to byli Niemcy, którzy po II wojnie światowej zostali w Polsce, potem ich następcy. Mają proste zadanie: zastraszyć tych, którzy za bardzo interesują się
Nie wiadomo dokładnie co się z nimi działo tuż po wojnie. Wiadomo jedynie, że cały czas były własnością tej samej rodziny. Pojawiły się ponownie w 2016 r. już jako własność nowego
Strażnicy przeszłości. "Oni są wśród nas" — mówią poszukiwacze skarbów. Wielu uważa, że nad ukrytymi przez Niemców skarbami wciąż czuwają "strażnicy". Najpierw to byli Niemcy, którzy po II wojnie światowej zostali w Polsce, potem ich następcy. Mają proste zadanie: zastraszyć tych, którzy za bardzo interesują się
faAF5.